Po przejściu około czterech tysięcy kilometrów wzdłuż granic, w sobotę, dotarł do Zgorzelca - pisze "Dziennik Polski". Przed godz. 18 stanął nad brzegiem Nysy Łużyckiej. "Przy tym samym słupku granicznym, przy którym kilka miesięcy temu wyruszałem na północ. Zrobiłem więc pętlę" - mówi. Właściwie wędrówka Wojciecha Różyckiego zaczęła się 8 marca br. w Krościenku koło Ustrzyk Dolnych (Podkarpacie). Jednak po kilku dniach przedzierania się przez zaspy w wysokich Bieszczadach, postanowił przenieść się na granicę zachodnią i kontynuował wędrówkę ze Zgorzelca. Po zaliczeniu granicy północnej i wschodniej dotarł znów w Bieszczady - i nie dublując pokonanego wcześniej odcinka, wędrował stąd wzdłuż granicy ze Słowacją i Czechami, do Zgorzelca - relacjonuje gazeta. Zapalony turysta wyprawę dookoła Polski planował przez wiele lat, ale solidne przygotowania rozpoczął pod koniec 2006 r. Miał dwa cele. "Po pierwsze, to wyczyn. Chęć sprawdzenia się, czy w tym wieku człowiek nie nadaje się już tylko na śmietnik. A drugi cel to szersze spojrzenie na pogranicze, na to, co się tu zmienia. Chcę poznać ludzi, porozmawiać, zobaczyć, jakie są relacje pomiędzy nimi" - tłumaczył. Końcowy odcinek wyprawy wiódł przez góry: Bieszczady, Beskidy, Tatry, Sudety i Karkonosze. "Górskie szlaki nie sprawiły mi kłopotu, bo przez te kilka tysięcy kilometrów już zaprawiłem się w bojach. Ale przez ostatnie dni pogoda była paskudna: zimno, deszcz, nawet ze śniegiem, mgła, więc przeszedłem tę trasę bardzo szybko, tylko, żeby ją zaliczyć" - opowiada dzienniki Wojciech Różycki. Podczas podróży schudł 15 kilogramów, zrobił ponad sto stron notatek oraz ok. 2,5 tys. fotografii. Odwiedził setki wsi i miasteczek. "To czysta, żywa przygoda. Ciekawi ludzie, fajne miejsca, spanie na przykład w remizie" - mówi. Podróżnik, już myśli o następnej wyprawie. Być może przez łuk Karpat w Rumunii albo Słowacji, lub wokół Morza Bałtyckiego. Teraz jednak musi nieco odpocząć - czytamy w "Dzienniku Polskim".