Pięć tysięcy ludzi jednocześnie odwiedzało w ostatni weekend kompleks basenów przy ul. Wejherowskiej we Wrocławiu. To tyle, ile liczy małe polskie miasteczko. Na osobę przypadało nieco ponad dwa metry kwadratowe powierzchni wody a przy dużym szczęściu także miejsce na rozłożenie niewielkiego ręcznika. Podobny tłum odwiedza wszystkie wrocławskie baseny i kąpieliska. Wszędzie brakuje miejsc. Aby wejść do aquaparku trzeba czasami spędzić w kolejce nawet pół godziny. Ochłoda kosztuje nas miliony Wrocław każdego roku na utrzymanie tylko Morskiego Oka, Kłokoczyc i Glinianek wydaje ponad dwa miliony złotych. Wrocławianie kupując bilety dokładają kolejne pół miliona narzekając przy tym na ceny wstępu, które należą do najdroższych w kraju. Osiem złotych za wstęp na Glinianki, 10 zł za Wejherowską to tylko pozornie tanio. Podczas trzech tygodni upału można wydać sporą część pensji. Tymczasem Bolesławiec bilety na swoje baseny sprzedaje dzieciom po złotówce, dorośli płacą dwa złote. Miasto dopłaciło zarządcy basenów 45 tys. zł i tym sposobem walczy z utonięciami na dzikich kąpieliskach. - Wolimy zapłacić, niż grzebać naszych mieszkańców - przekonują włodarze. Czy Wrocław mógłby pójść w ślady Bolesławca? - Nie, mamy więcej basenów i kąpielisk na utrzymaniu, koszt byłby olbrzymi - tłumaczy Waldemar Biskup, dyrektor Młodzieżowego Centrum Sportu, które zarządza częścią kąpielisk we Wrocławiu. Jednak czy obniżenie cen biletów by coś zmieniło skoro baseny i tak są przepełnione? - We Wrocławiu jest po prostu za mało takich miejsc, jedne Glinianki czy Wejherowska nie wystarczą - pisze internautka na portalu www.wroclaw24.net. Dlatego wiele osób wybiera mniej zatłoczone dzikie kąpieliska. W Leśnicy, małych jeziorkach za Gliniankami, na Oławce przy ul. Niskie Łąki i nad Bajkałem co dzień można spotkać setki osób. Nie ma ratowników, nikt nie bada czystości wody a Bajkał to zwykłe odrzańskie zakole. Jest za to cisza i spokój i za darmo. Paradoksalnie jednak co roku w całej Polsce kilkuset amatorów takich kąpieli płaci najwyższą cenę. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia w okolicach Wrocławia życie straciły dwie osoby. A to dopiero początek. Skończysz na chodniku Zagrożenia związane z upalną pogodą to nie tylko utonięcia. - Udary, zasłabnięcia, oparzenia, odwodnienia, zawroty głowy a nawet przeziębienia - wyliczają jednym tchem lekarze. Wrocławskie pogotowie kilkanaście razy dziennie udziela pomocy ofiarom upałów. Czujemy się zmęczeni, gotujemy się w środku, nagle zamiast tłumu ludzi na chodniku widzimy ciemność i zapada cisza. Upadamy, ale tego już nie czujemy. Kolejne co pamiętamy to coraz żywsze głosy. Leżymy na chodniku. Jak mamy szczęście ktoś nam pomoże, poda szklankę wody, ocuci i zawoła pomoc. Przy czarnym scenariuszu nagrzany chodnik i piekielnie gorące słońce w kilka chwil odwadniają nasz organizm co możne skończyć się tragicznie. - Pamiętajmy o wodzie, pijamy dużo, nawet kilkukrotnie więcej niż zazwyczaj - radzą lekarze. - Dwa litry na dzień to minimum. Może być zimna, gorąca, wszystko jedno - przekonują. Warto wziąć sobie te porady do serca, bo upał nie odpuści. Przed nami rekord W Prószkowie niedaleko Opola, ledwie 80 kilometrów od Wrocławia, 29 lipca 1921 roku termometry zanotowały 40,2 stopnia w cieniu. To rekord gorąca na obecnych ziemiach polskich. W ciągu najbliższych dni możemy się do niego zbliżyć, nie wykluczone, że nawet go pobijemy. Już zupełnie prawdopodobne jest, że padnie nowy rekord dla Wrocławia. 1 sierpnia 1994 roku było tam 37,4 st. Możliwe jest, że w piątek i sobotę na Dolnym Śląsku temperatura osiągnie nawet 38 stopni - prognozuje Michał Godek z Zakładu Klimatologii i Ochrony Atmosfery Uniwersytetu Wrocławskiego. Kiedy upał da za wygraną? - Być może w niedzielę, na dobę. Od poniedziałku znowu z dnia na dzień cieplej - prognozuje synoptyk i przekonuje, że... ...grzeje nas polarne powietrze! Choć brzmi to niedorzecznie tak właśnie nazywa się nasze rodzime powietrze. Wbrew plotkom to nie afrykański skwar, który pokonał morze śródziemne i dotarł nad Wrocław nie daje nam odetchnąć. - Bezchmurna pogoda, długie dnie i słaby wiatr sprawiły, że nagrzało się do tak rekordowych temperatur. I nadal nagrzewa - wyjaśnia Michał Godek. Właśnie teraz rozpoczyna się okres corocznych największych upałów. - Gdy ziemia i powietrze są już nagrzane a słońce nie odpuszcza może być najcieplej. Dlatego najwyższe temperatury występują w drugiej połowie lipca - tłumaczy. Mamy jednak pocieszenie dla tych co upałów nie lubią. Amerykańscy meteorolodzy przygotowali prognozę na koniec roku. Święta będą śnieżne z lekkim mrozem. Listopad zimniejszy niż grudzień, z dużym mrozem i głębokim śniegiem. Znowu zatęsknimy za upałami. Paweł Fąfara redakcja@wfp.pl