W lipcu 1994 roku 2-letnia Monika Bielawska zaginęła bez śladu. Podobnie jak jej ojciec - Robert Bielawski. Matka i babcia dziecka oskarżyły go o porwanie dziewczynki. Trzy lata później Bielawski został zatrzymany w Austrii i przekazany polskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Podczas przesłuchania przyznał się do uprowadzenia córki. Tuż przed rozpoczęciem procesu został jednak zwolniony z aresztu, po czym uciekł za granicę. W ubiegłym roku do Sądu Okręgowego w Legnicy zgłosił się adwokat Bielawskiego. Poinformował, że jego klient jest gotowy stawić się przed sądem pod warunkiem, że otrzyma tzw. "żelazny list". Proces rozpoczął się we wrześniu 2008 roku. Robert Bielawski wielokrotnie zmieniał swoje zeznania. W latach 90. przyznał się do sprzedaży córki parze Polaków mieszkających w Wiedniu. Później mówił, że ją zabił i zakopał w lesie, potem, że ktoś mu ją ukradł, a następnie, że teściowa złożyła ją na ofiarę w zborze jehowych. - Oskarżony traktował swoje dziecko jak przeszkodę i postanowił je usunąć ze swojego życia. W sprawie tej nie występują żadne okoliczności łagodzące. Robert Bielawski nie wykazał żadnej skruchy i żalu za swój haniebny czyn, który zasługuje na surową ocenę. Co prawda sam oddał się w ręce sądu, ale w trakcie procesu nie zrobił nic, by ujawnić prawdziwy przebieg wydarzeń sprzed 15 lat - uzasadnił wyrok sędzia Wojciech Michalski. - To sprawiedliwa kara. Mam nadzieję, że ruszy go sumienie i powie gdzie jest nasza córka - powiedziała po ogłoszeniu wyroku Magdalena Bielawska, matka Moniki. Obrońca Roberta Bielawskiego - mecenas Marek Czuba chwilę po wyjściu z sali sądowej zapowiedział złożenie apelacji. J.