Czy placówka, która uzyskuje od powiatu najwięcej środków finansowych, nie radzi sobie z opieką nad niektórymi dziećmi? Bronią jej zarówno dyrektor, szef centrum, jak i starosta. Dokładne statystyki dotyczące pobytu dzieci w placówkach opiekuńczo-wychowawczych w powiecie Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Wałbrzychu prowadzi już od ponad roku. Jednak sprawa różnic w "obłożeniu" dziećmi i tego, że w niektórych placówkach "znikają" częściej niż w innych, wypłynęła oficjalnie dopiero pod koniec ubiegłego roku, podczas jednego z posiedzeń zarządu powiatu. Wówczas skarbnik powiatu, Ewa Kłusek zwróciła uwagę na fakt licznych ucieczek wychowanków Domu Dziecka nr 2 i braku maksymalnego obłożenia w placówce - średnio 71%. Dziennikarze przyjrzeli się sprawie z bliska. Bo szkoła jest za daleko... W statystykach, pod względem ucieczek, najgorzej wypada właśnie "Promyk". Problem dotyczy przede wszystkim tzw. grupy interwencyjnej, czyli wychowanków, którzy trafiają tu w sytuacjach nagłych, jak kiedyś do nie istniejącego już pogotowia opiekuńczego. Standardowo powinno być w niej 30 dzieci, często skierowań jest dużo więcej. Problem jednak nie leży tylko w tym, że czasem brakuje miejsc, ale w tym, że większości tych wychowanków często nie ma w placówce. Są na tak zwanych ucieczkach. Zdarza się dość często, że na trzydziestkę osób w "pogotowiu" nie ma ponad dwudziestu, czasem kilkunastu. Rzadko jest to - jak wynika z danych PCPR - liczba jednocyfrowa. Dlaczego? - Praca z tymi dziećmi przypomina trochę zabawę w kotka i myszkę - przyznaje wicestarosta powiatu wałbrzyskiego, Andrzej Marciniak. - Pracownicy robią wszystko, co w ich mocy, ale część z tych osób traktuje uciekanie jako sposób na życie, po prostu tacy są - dodaje. - Wychowawcy codziennie autobusami komunikacji miejskiej zawożą tych wychowanków do szkoły, ale bardzo często, gdy po nich jadą po południu, nie mają już kogo odbierać - tłumaczy Ewa Chaba, dyrektor Domu Dziecka nr 2 w Wałbrzychu. Dyrekcja i wicestarosta są zgodni: rozwiązanie problemu jest tylko jedno - stworzyć szkołę w placówce wychowawczej. Na razie jednak jest ono niemożliwe do zrealizowania, bo nie ma na to ani funduszy, ani miejsca. Faktem jest jednak, że w innych domach dziecka sytuacja z ucieczkami nie wygląda aż tak źle. Ucieczki są, ale na kilkudziesięciu wychowanków nie ma 2-3, najwyżej pięciu. Czy naprawdę nic nie da się z tym problemem zrobić? - Dyrekcja i wychowawcy "Promyka" to doskonała kadra. Naprawdę dokonali dogłębnej analizy problemu ucieczek dzieci i tego, jak do nich dochodzi . Jednak ich świetna praca pedagogiczna z tymi wychowankami nie przynosi oczekiwanych efektów - mówi Iwona Siemińska, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Wałbrzychu, które nadzoruje domy dziecka. Uciekają dzieci i... pieniądze? Inny aspekt problemu, choć delikatny, dla powiatu jest równie ważny. "Promyk" ma najwyższe standardy (jeśli chodzi o wymogi przepisów), ale i najwyższy koszt utrzymania dziecka w porównaniu do podobnych placówek w powiecie. Teoretycznie więc - skoro dzieci jest mniej niż powinno - utrzymanie domu dziecka powinno też być tańsze. Według wyliczeń skarbnika powiatu, skoro zamiast 110 (taki jest limit w DD nr 2 - w grupie interwencyjnej i socjalizacyjnej) jest ich średnio 78, powiat powinien zaoszczędzić około miliona złotych. Tak się jednak nie dzieje. Do placówki trafia bowiem pełna kwota (w ubiegłym roku 3 mln 533 tys. złotych). - To bardzo uproszczony sposób myślenia. Tak się nie da oszczędzać - oburza się wicestarosta Marciniak. Zażenowania takim podejściem do tematu nie kryje też dyrektor placówki. - Po pierwsze: standaryzacja kosztuje. Po drugie: statystyki nie są do końca prawdziwe. Część tych dzieci, które podaje się, że są na ucieczkach jest na przykład w ośrodkach socjoterapii, ale to my ponosimy ich koszty utrzymania. Płacimy też za dzieci, które są w sanatoriach, czy internatach. Choć ich nie ma "na stanie", to my je utrzymujemy. A jeśli chodzi o same ucieczki, to przecież nie będę wykręcała dwóch żarówek, jeśli nie ma kilkoro wychowanków - tłumaczy Ewa Chaba. Jej zdaniem może zaoszczędzić zmniejszając jedynie obsadę wychowawców. Czasem się tak dzieje - łączy się dwie grupy dzieci w jedną. Jednak - co podkreśla dyrekcja - nie ma to już nic wspólnego z wspomnianymi wcześniej standardami (mówią one m.in. o tym, że na grupę 10 wychowanków ma przypadać jeden wychowawca). - Problem ucieczek nie jest tylko wałbrzyski - podkreśla dyrektor PCPR. - Nie należy go jednak rozpatrywać w kategoriach finansowych. Głębszy problem dotyczy tego, co się dzieje z tymi dziećmi, kiedy nie ma ich w placówce? - podsumowuje retorycznym pytaniem Siemińska. Magdalena Sośnicka-Dzwonek dzwonek@nww.pl Czytaj więcej: 10 tysięcy dzieci co roku "na gigancie"