Specjaliści - na przykład inżynierowie i informatycy - mogą naprawdę przebierać w ofertach. Czy to prawdziwy koniec kłopotów ze znalezieniem pracy w regionie? Jarosław Babich z Mieroszowa mówi, że wszystko trwało błyskawicznie. Po powrocie z zagranicy, pracę na produkcji znalazł bardzo szybko. - Miałem oferty z trzech zakładów, zdecydowałem się na Toyotę - tłumaczy. Podkreśla, że zmiana na rynku jest kolosalna, ponieważ wcześniej zatrudnienia szukał pół roku, a to co znalazł nie do końca mu odpowiadało. - Urząd Pracy zaproponował mi staż za ponad 400 złotych miesięcznie - tłumaczy. Nieco inne doświadczenia ma księgowa Beata Pawlaczek, która niedawno zmieniała miejsce pracy. - Zmieniło się dużo w samej metodzie szukania etatu. Jest naprawdę dużo internetowych baz danych, gdzie zamieszcza się swoje CV i pracodawcy sami się do ciebie odzywają - opowiada. Ona sama rozmów kwalifikacyjnych zaliczyła ostatnio sporo. - Problemem jest poziom proponowanych wynagrodzeń. Taki, który mnie by w pełni satysfakcjonował, osiągnęłabym dopiero po wyjeździe i zatrudnieniu się we Wrocławiu - mówi. Dodaje jednak, że również tutaj ofert jest całkiem sporo i ani razu nie przeszło jej przez głowę, że tej pracy po prostu nie znajdzie. Proboszcz pomoże Z boomu na rynku cieszy się dyrektorka Powiatowego Urzędu Pracy, Jolanta Glapiak. - Choć ciężko przy takiej, wciąż wysokiej stopie bezrobocia wytłumaczyć pracodawcom, że ludzi do pracy po prostu brak - tłumaczy. Wytłumaczeniem są liczby. W powiecie osób bez pracy jest w tej chwili 10300, z czego ponad 6 tysięcy to osoby długotrwale bezrobotne. Jakby tego było mało ponad 3 tysiące z nich nie posiada żadnych kwalifikacji. - To jest właśnie zadanie dla nas. Przekwalifikowanie tych osób, wyrwanie ich z tego stanu - mówi szefowa PUP - u. Nie jest to łatwe, zwłaszcza, że pracownicy socjalni mówią, iż znają przypadki rodzin, w których bezrobocie przechodzi z pokolenia na pokolenie. O popularności skupów złomu już nie wspominając. W takiej sytuacji otwiera się pole do popisu dla coraz bardziej popularnych agencji pracy tymczasowej, bez których duże zakłady produkcyjne miałyby obecnie spore problemy. Adrian Łukowicz, Area Manager wchodzącej także na wałbrzyski rynek agencji Trenkwalder, tłumaczy, że kluczem do sukcesu jest wszechstronność działań. - To ustawa mówi o tym, że pracownik zatrudniony na umowę tymczasową, musi mieć takie same warunki pracy jak pracownik zatrudniony w tej samej firmie na stałe - tłumaczy. - Mylne jest myślenie, że tacy pracownicy są gorzej traktowani lub że agencja potrąca im część wynagrodzenia - dodaje. Praca tymczasowa oznacza taką samą pensję, prawo do urlopu, ubezpieczenie, a bardzo często staje się pierwszym krokiem do zdobycia etatu na stałe w tej firmie. W niektórych zawodach - na przykład spawacz czy operator wózków widłowych - czuć presję rynku, przede wszystkim wynikającą z wyjazdów za granicę. - Właśnie dlatego, pracownika przyciągamy już nie tylko pensją, ale m.in. bezpłatnym dowozem do pracy, dopłatami do obiadów czy bonami na święta - tłumaczą menadżerowie Trenkwalder. Do tego dochodzą nietypowe formy rekrutacji, na przykład docieranie do pracowników poprzez zwykle doskonale zoorientowanych w sytuacji swoich parafian, proboszczów. Pensja w ogłoszeniu Oddech na plecach czuja także giganci. - Na pewno jest tak, że obecnie musimy włożyć więcej wysiłku w proces rekrutacji - przyznaje Grzegorz Górski z Toyota Motor Manufacturing Poland. To nie jest doświadczenie tylko japońskiego koncernu, ale bardzo wielu firm działających w naszym regionie i w Polsce.Czasy kiedy wystarczyło dać jedno ogłoszenie w prasie, a kolejka wiła się pod zakładem, już minęły. - Kampania w mediach jest szersza i wróciliśmy do rekrutacji bezpośredniej. Zwracamy się do pracownika i przedstawiamy korzyści jakie może zyskać pracując u nas. Dla wielu firm w Polsce i także dla nas ogromnym przełomem było podanie w ogłoszeniu wysokości zarobków - tłumaczy Grzegorz Górski. Jak dodaje, ten zabieg przyniósł efekty i problemów z pozyskaniem kadry nie było. Michał Wyszowski