O świcie, kiedy handlarze wjeżdżali na plac, okazało się, że przed bramą wjazdową stanął znak, który zabrania wjeżdżać tam samochodom powyżej 1,5 tony. Zakaz dotyczy tylko niedziel. Kiedy przed godziną piątą rano Maciej Głowacki, zastępca kierownika kiermaszu, zobaczył znak, a przy nim policjantów, stanął jak wryty. - No przecież to absurd jakiś jest! I bezprawie. Jak władze mogą zabronić wjazdu na prywatny teren?! - denerwuje się Głowacki. Kiedy zaczął tłumaczyć policjantom, że przecież stadion nie jest miejski i nie można ot tak sobie postawić znaku, funkcjonariusze odpuścili. Po prostu odjechali stamtąd. Na plac, mimo znaku, bez przeszkód wjechała większość samochodów dostawczych i kupcy zaczęli rozkładać swoje kramy. To jest Białoruś! Ale o godzinie 8.30 sytuacja się zmieniła. Pod bramą pojawiły się nowe patrole policji oraz straży miejskiej i zaczęły egzekwować prawo. - Znak to znak. Poproszę dowód rejestracyjny. Pani auto wjechać nie może. Waży więcej niż 1,5 tony - mówili funkcjonariusze do Gabrieli Coskun, która na stadion chciała wjechać osobówką. Miała w niej ciuchy na sprzedaż. Kupcy wpadli w szał. - To jest po prostu Białoruś. Chamstwo w biały dzień. Władze miasta traktują nas jak śmieci - mówi wzburzony Mariusz Kiślowski, kupiec, który wiele lat handlował na Niskich Łąkach, a teraz przeniósł się na plac przy stadionie. W podobnej sytuacji jak pani Gabriela znalazło się jeszcze kilkunastu innych handlarzy. Nie mogli wjechać swoimi samochodami i rozstawić się z towarem. Nie zostawimy tak tego W pewnym momencie atmosfera zrobiła się naprawdę gorąca. Kierownictwo kiermaszu chciało wręcz odkręcić znak. - Postawili go tu już w piątek. Ale potem po naszych telefonach go zdjęli. W nocy z soboty na niedzielę postawili go znowu. Jakby tego było mało, zamontowali tu jeszcze takie słupki, które uniemożliwiają wjazd - relacjonuje Głowacki. - A przecież to jest prywatna własność. Przyjęliśmy kupców do siebie, żeby mieć pieniądze na utrzymanie stadionu, na którym grają dzieciaki. Daliśmy handlarzom i dobre miejsce i dobrą cenę. Najdroższe miejsce kosztuje u nas 25 złotych - argumentuje dyrektor Intakus Ślęza Bogdan Genderka. - Władze nie miały prawa postawić tutaj takiego znaku, jeszcze z dopiskiem, że obowiązuje on tylko w niedzielę. To jest prawdziwa złośliwość. Nie zostawimy tego tak. W przyszłym tygodniu będziemy sprawdzać, czy urzędnicy mieli prawo postawić tutaj ten zakaz - dodaje Genderka. Nie udało nam się skontaktować ani z nikim z Zarządu Dróg i Utrzymania Miasta, ani z nikim z magistratu. Maja Majewska OLA maja.majewska@echomiasta.pl,