Tak wynika z referendum wewnątrzzakładowego, przeprowadzonego 6 lutego. Jako następny krok w walce o podwyżkę związkowcy zapowiedzieli oflagowanie zakładu. Jak informuje Andrzej Czyżewski ze związków zawodowych, wchodząc w spór zbiorowy żądania były na poziomie 20 proc., później, po negocjacji, zeszli do 16 proc. Pracodawca proponuje im znacznie mniej: 2 proc. dla wszystkich i dodatkowe 2 proc. dla tych, którzy osiągają lepsze wyniki. Z tym z kolei nie zgadzają się związkowcy. - To jest poniżej inflacji, nie rekompensuje w żaden sposób rosnących cen - mówi A. Czyżewski. - Chcemy, aby podwyżka objęła nas od 1 stycznia, a nie od 1 kwietnia, jak do tej pory. To też jest jednym z naszych żądań. Ale nie tylko nie zgadzają się z propozycją płacową. Ich zdaniem wiele do życzenia pozostawia także system oceniania pracowników, który w konsekwencji wpływa na ich wynagrodzenie. A. Czyżewski twierdzi, iż w tym roku związkowcy już kilka razy spotkali się z pracodawcą w sprawie swych żądań płacowych, ale nie doszli do porozumienia. W zeszłym tygodniu, 6 lutego, w zakładzie przeprowadzili referendum mające na celu poznanie nastrojów i oczekiwań pracowników w GE Power Controls w Kłodzku. Udział w nim wzięły 403 osoby (na 545 uprawnionych). Referendum pokazało, iż niezadowolonych z wynagrodzenia jest 92,5 proc. załogi i 93 proc. opowiada się za zaostrzeniem protestu. Na razie załoga pracuje normalnie, niemniej w tym tygodniu ma nastąpić oflagowanie zakładu, a w efekcie może dojść nawet do strajku, co jednak traktowane jest jako ostateczność. - Dalecy jesteśmy od tego. Rozumiemy też pracodawcę. Tu nie chodzi o to, żeby powalić zakład na kolana i żeby go nie było. Jesteśmy nastawieni na dialog - twierdzi Czyżewski. (mm)