Przed godziną 7 rano przechodnie zauważyli siedzącą na przystanku zakrwawioną kobietę, która zwijała się z bólu i płakała. - Gdy podjechał tramwaj, podniosła się i chciała wsiadać. Powiedziałam absolutnie. Poprosiłam klientkę, aby jej popilnowała i pobiegłam na pogotowie - relacjonuje Alicja Pieniak, sprzedawczyni ze sklepu Hert. Kobieta poinformowała pracowników podstacji o zdarzeniu i wróciła do zapłakanej ciężarnej. Po kilkunastu minutach 30-latkę chwyciły jeszcze mocniejsze bóle i w panice zaczęła opuszczać obcisłe dżinsy. - Siedziała na bluzie, którą podłożyła pod siebie. W ostatniej sekundzie zauważyłam, że urodziła dziecko. Aby mała nie spadła, zawinęłam ją w bluzę i z wiszącą pępowiną przeniosłam do sklepu - opowiada sprzedawczyni. Na początku dziecko nie oddychało. Pani Alicja instynktownie lekko potrząsnęła noworodkiem i wtedy dziewczynka zaczęła płakać. W tym czasie jedna z klientek zatrzymała na środku skrzyżowania karetkę i wytłumaczyła lekarce, co się stało. Zdaniem sprzedawczyń, pani doktor miała do nich wielkie pretensje i tłumaczyła, że poród jest rzeczą normalną. - Ostatecznie ekipa karetki jednak zajęła się kobietę. Matkę położyli na noszach i wraz z dzieckiem zawieźli do kliniki - mówi Małgorzata Kumórek, jedna ze sprzedawczyń. Obydwie sklepowe nie myślały o powikłaniach, jakie mogły nastąpić w trakcie nieoczekiwanego porodu. Jedna z lekarek oddziału pediatrycznego pochwaliła panie za to, że były bardzo dzielne. Dwa dni później sprzedawczynie - akuszerki odwiedziły dziewczynkę i zaniosły jej pampersy. Z nieoficjalnych informacji, do których dotarli dziennikarze wiadomo, że matka, która w dniu porodu wypisała się ze szpitala, jeszcze nie odwiedziła córeczki. Jest to już czwarte jej dziecko. Klientki w sklepie żartują, że gdy będą w ciąży, to zapiszą się na poród do sprzedawczyń - akuszerek. bom