Podjazd dla niepełnosprawnych stał przy wejściu do przychodni od lat 90., ale kwestia własności terenu sięga czasów wcześniejszych. Wtedy obydwa budynki - dzisiejszy blok mieszkalny i przychodnia - należały do zakładów elektronicznych Elwro. Gdy firma wyprzedawała majątek, teren podzielono na działki. Granicę tej, na której dzisiaj stoi przychodnia, poprowadzono równo z linią budynku, a wszystko co stoi dalej, czyli wejściowe schody i podjazd, leży już na terenie spółdzielni. Wszystko przez nową panią prezes Obiekty żyły ze sobą w zgodzie przez wiele lat: pacjenci i pracownicy przychodni korzystali z podjazdu, a mieszkańcy bloku jeździli samochodami i parkowali je na terenie przychodni. Sielanka skończyła się jednak wówczas, gdy w spółdzielni pojawiła się nowa pani prezes. - Przez kilkanaście lat podjazd nikomu nie przeszkadzał - mówi szefowa przychodni Marianna Molędowska - aż do teraz. Chociaż mieszkańcom kilkunastoletni podjazd w niczym nie przeszkadzał, prezes rozpoczęła walkę o kilka metrów terenu - mówi szefowa przychodni Marianna Molędowska. Finał był taki, że pod osłoną nocy pod przychodnię przyjechał samochód z robotnikami, którzy młotami pneumatycznymi zlikwidowali betonowy podjazd. Na pytania, dlaczego to robią, odpowiedzieli tylko, że dostali polecenie od spółdzielni mieszkaniowej - relacjonują pracownicy przychodni. Nerwów nie kryją również pacjenci ośrodka: - Musiałam prosić kilku mężczyzn o wniesienie mnie do środka - mówi starsza pani na wózku inwalidzkim. - Przecież tak nie można funkcjonować, a wszystko dlatego, że ktoś miał kaprys - żali się. Placówka medyczna, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości pacjentów, wywiesiła kartkę z informacją, kto odpowiada za zniknięcie podjazdu. Problem robi się coraz większy - Ostatecznie zdecydowano się na wynajęcie specjalnej platformy, która go zastąpiła - wyjaśnia dyrektor przychodni Marianna Molędowska, dodając: - samo jej postawienie kosztowało nas 10 tys. zł, za wynajem płacimy codziennie 40 zł. Teraz problem mają także mieszkańcy bloku, którym tymczasowy podjazd blokuje wejście do klatki, a także do osiedlowego sklepiku. - Komu to przeszkadzało - dziwi się jedna z mieszkanek - stary, chociaż nie był piękny, to jednak stał z boku, pod samą ścianą, a teraz? Opłacało się? Pani Prezes niestety nie można o to zapytać, bo jest nieosiągalna. Zresztą nie tylko dla dziennikarzy. Od dłuższego czasu próbują się z nią skontaktować także przedstawiciele prezydenta miasta i urzędnicy z Zarządu Zasobu Komunalnego, którzy zarządzają terenem należącym do gminy. - Chcieliśmy porozumieć się panią prezes, bo być może znaleźlibyśmy satysfakcjonujące rozwiązanie na przykład użyczenie fragmentu, na którym stał podjazd. Ale telefon spółdzielni milczy - mówi Agnieszka Korzeniowska z ZZK.