Mąż i ojciec dziecka jest wstrząśnięty, a winą obarcza personel Oddziału Położniczo-Ginekologicznego Specjalistycznego Centrum Medycznego w Polanicy Zdroju. Szpital, w tym przypadku, absolutnie nie czuje się odpowiedzialny. Sprawą zajmuje się prokurator. - Do momentu porodu nic nie zapowiadało nieszczęścia. - Czuła się dobrze - mówi jej mąż, mieszkaniec miejscowości w gminie Bystrzyca Kłodzka. - Do szpitala przyjęta została dwa dni przed porodem - później też było w porządku, aż do porodu... - "Termin" miała na 7, ja do szpitala zawiozłem ją 14 - zgodnie ze skierowaniem od lekarza prowadzącego - kontynuuje opowieść małżonek. - Tak, było to już po terminie, ale mówią, że do dziesięciu dni to jest w normie, a to było siedem dni po terminie. Lekarz z Bystrzycy Kłodzkiej, prowadzący żonę przez okres ciąży, też nie sugerował, że coś takiego może nastąpić... Do szpitala w Polanicy Zdroju ciężarna pacjentka został przyjęta 14 . Poród odbył się dwa dni później. - W piątek rano żona do mnie zadzwoniła i przekazała, że ordynator jej powiedział, iż dzisiaj na pewno urodzi. Miał jej dać kroplówki na wywołanie skurczy, przebić wody płodowe... Zaczęła rodzić naturalnie, ale stwierdzili, że coś się dzieje nie tak, zaczyna spadać tętno dziecka i zadecydowali, że będzie cesarskie cięcie. Na cesarskie cięcie żona musiała iść o własnych siłach. Aż do sali porodowej. Jak ordynatorowi zadałem pytanie "dlaczego", to stwierdził, że tam nic się nie działo... Po porodzie, żona była na intensywnej terapii i już się nie obudziła. Lekarze mówili, że niby pękła macica. Tylko przecież jakiś powód tego pęknięcia być musiał! To próbuję właśnie wyjaśnić. Synek przeżył, ale do tej pory lekarze walczą o jego życie. - Niedotlenienie całego mózgu... Jednym zdaniem może być różnie Jeśli w ogóle przeżyje, może się nie rozwijać prawidłowo... - mówi ojciec. Chłopczyk jest drugim dzieckiem zmarłej kobiety. Pięcioletnią dziś córeczkę nieżyjąca matka urodziła naturalnie: - Podczas pierwszej ciąży nie było żadnych powikłań, rodziła w szpitalu w Dusznikach - urodziła sama, bez żadnej ingerencji... Zrozpaczony mężczyzna za zaistniały stan rzeczy wini personel szpitala, w którym rodziła jego żona. Twierdzi, że za wszystką cenę będzie dochodził prawdy. Co się stało? Ryszard Ślisz, ordynator Oddziału Położniczo-Ginekologicznego w SCM w Polanicy Zdroju, nie widzi w tym winy ani ze swojej strony, ani ze strony podległego mu personelu. Nie ma mowy o jakimś zaniedbaniu - przekonuje. - Jest to tragiczna sytuacja, ale w położnictwie, niestety, tak się zdarza. Na szczęście bardzo rzadko, są to wręcz ułamki procentów, ale jednak w ciągu roku jest kilka takich przypadków w skali kraju - dodaje. Z racji obowiązującej tajemnicy lekarskiej, ordynator nie rozwija przyczyny śmierci pacjentki. Mówi jedynie, iż miały tu miejsce rzadkie powikłania położnicze, które zdarzają się dopiero w trakcie porodu. - Dla mnie jest to tym bardziej tragiczne, że wcześniej nic podobnego nie miało miejsca: poród był fizjologiczny. Kobieta rodziła pierwszy raz kilka lat temu, różnica wagowa dzieci była niewielka. Poza tym czasami ciąża jest z przeszłością, tzn.: ciężki pierwszy poród, liczne poronienia, po nich stany zapalne. Ale tutaj akurat niczego takiego nie było - mówi ordynator. - Kłopoty zaczęły się, kiedy przystąpiła do porodu. Wówczas podjęto decyzję o rozwiązaniu przez cesarskie cięcie, bo dochodziło do wahań tętna płodu... R. Ślusz przyznaje, że w jego prawie 30-letniej praktyce lekarza-położnika - wcześniej pracował w szpitalu w Dusznikach Zdroju - jest to pierwszy taki przypadek. Śmiercią pacjentki w polanickim szpitalu zajmuje się Prokuratura Rejonowa w Kłodzku. Jak mówi prokurator Anna Gałkowska, w tej sprawie ważna jest opinia medycyny sądowej, która będzie podstawą do wypowiedzenia się na temat prawidłowości postępowania lekarskiego, ewentualnego naruszenia procedury i dopuszczenia się błędu w sztuce lekarskiej. Na wyciąganie wniosków w tej sprawie jest jednak jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Małgorzata Matusz