Prokuratura już prowadzi śledztwo z artykułu 155 kodeksu karnego (nieumyślne spowodowanie śmierci). Robert Baka zostawił żonę Katarzynę i małego synka Oskarka. 24 lipca, noc. Robert Baka włamał się do sklepu w Malczycach, skąd ukradł dwie butelki wódki. Był bardzo pijany, rozciął sobie rękę o stłuczone szkło. Tak nieszczęśliwie, że przecięta została tętnica. Przeraźliwie krwawił. Poszedł do domu, gdzie zdążył upić nieco alkoholu i usnął. Tam - po jakiś 15 minutach - była już policja. Dotarli do niego właśnie po śladach krwi. Fakt, że działo się to ciemną nocą pokazuje, jak wiele jej musiało być. - Wszędzie była krew. Na domofonie, na klatce, w samym mieszkaniu. Świetnie ją było widać na ulicy, tyle jej było - mówi wdowa po Robercie Bace, Katarzyna. Ze szpitala na izbę Na inernetowej stronie średzkiej policji jest napisane, że mężczyznę zabrano karetką do szpitala, gdzie został opatrzony. Dlaczego nie został w szpitalu na obserwacji? Tego nie wiadomo, ale tak zdecydował dyżurujący wtedy lekarz. Wiadomo też, że jeden z sanitariuszy powiedział jeszcze w domu pani Katarzynie, że ,,zabieramy go z zagrożeniem życia". Lekarz dyżurny (nie ten, który opatrywał Roberta Bakę) ze średzkiego szpitala na naszą prośbę sprawdził dziennik zdarzeń. Jego opinia (nie chciał się przedstawić): - Rana nie była ciężka, nie ma mowy, aby od tego umarł. Katarzyna Baka: - Według tego, co mi powiedziano, to Roberta jedynie opatrzono i zbadano ciśnienie. Nieprzytomnego zawieziono na izbę wytrzeźwień we Wrocławiu. Trafił na nią dokładnie godzinę i czterdzieści minut po tym, jak zatrzymała go policja. Czy kilkadziesiąt minut wystarczy (odliczamy czas podróży z Malczyc do Środy i ze Środy do Wrocławia), aby porządnie opatrzyć tak bardzo krwawiącą rękę? Zdaniem lekarza-chirurga, do którego dzwoniliśmy - jak najbardziej. - Nie prowadzi się przy tym specjalistycznych badań przed zszywaniem - powiedział nam lekarz. Robert Baka był pijany. Jednak szpital w Środzie Śląskiej nie ma technicznej możliwości zbadania zawartości alkoholu we krwi. Krew zbadano dopiero we Wrocławiu. Wynik - 4 promile. To bardzo dużo. Mimo tego został na izbie. - Policjant, który wiózł męża do Wrocławia mówił mi, że podczas jazdy Robert był nieprzytomny. Później, z tego co się dowiedziałam, nadal był nieprzytomny - opowiada pani Baka. Tymczasem lekarz z oddziału ostrych zatruć w szpitalu im. Marciniaka we Wrocławiu powiedział nam, że to, czy pacjent zostaje na izbie, czy też trafia do szpitala jest oceniane indywidualnie. - Jeśli człowiek ma 4 promile, ale jest przytomny, to nie zawsze musi trafić do szpitala - mówił lekarz. - A gdy jest nieprzytomny? - dopytywaliśmy. - Wtedy tak - odpowiedział. Robert Baka został na izbie wytrzeźwień. Tam umarł około godziny 18. - Zgon stwierdził lekarz, który tam pracował. Dopiero o 21! Czyli przez trzy godziny mojego męża nikt nie doglądał! - rozpacza Katarzyna Baka. - Dlaczego? - pyta i głos jej się załamuje. Czy został pobity? Nie dość na tym. Zdaniem Katarzyny Baki, mąż został brutalnie pobity. Pani Katarzyna pokazuje nam zdjęcia Roberta zrobione, kiedy leżał już w trumnie. Twarz, oprócz tego, że jest sina, pokryta jest wieloma strupami. - Rozwalony łuk brwiowy, złamany, nos, podbite oko - wylicza ze łzami w oczach wdowa. - Kto go tak urządził? Przecież był nieprzytomny! Katarzyna Baka zapewnia, że kiedy policja go zabierała z domu, to na twarzy nie miał żadnych uszkodzeń. - Mogę to zeznać pod przysięgą. Ktoś go bił i to bardzo mocno! Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że Robert Baka sam sobie zrobił krzywdę na izbie. Miał walić głową w ścianę. Według naszego informatora Robert Baka był również przytomny... Która wersja jest prawdziwa? To ustali prokuratura. Z naszych ustaleń wynika, że na izbie bardzo rzadko ktoś umiera. Od śmierci męża minął miesiąc. Pani Katarzyna nie może się pogodzić ze stratą. - Mamusia często sobie płacze - powiedział nam kilkuletni Oskarek, syn państwa Baka. Mały Oskar co chwilę pokazuje nam przeróżne prezenty, które dostał od taty. Pieska, laurkę, naklejki, które wspólnie kolekcjonowali... Ciągle o nim mówi, wspomina. - Ale tatuś jest już w niebie - mówi Oskar, który mimo że nie do końca rozumie co się stało, to bardzo za tatą tęskni. Sekcja zwłok nie odpowiedziała na pytanie, dlaczego Robert Baka umarł. - Przeprowadzone zostaną specjalistyczne badania - zapewnia Małgorzata Klaus, rzeczniczka prasowa wrocławskiej prokuratury. Jeśli winnym tragedii okaże się człowiek, to za nieumyślne spowodowanie śmierci najwyższą karą jest 5 lat więzienia. Jednak nie można wykluczyć tego, że Robert Baka zginął po tym, jak został pobity. Wtedy kara będzie dużo surowsza. Na wyniki badań, tak jak na rezultat śledztwa trzeba jednak jeszcze poczekać. Marcin Torz