Pani Anna zmarła w szpitalu "Latawiec" w Świdnicy w czerwcu zeszłego roku po wstrząsie septycznym. Była w piątym miesiącu ciąży. Jej mąż zrelacjonował w październiku, że przywiózł małżonkę do placówki, ponieważ miała wysoką gorączkę. Wówczas okazało się, że płód nie żyje - mimo że kilka dni wcześniej, podczas badań, nie wyszły na jaw żadne nieprawidłowości. - W szpitalu stan Ani pogarszał się, miała 40 stopni gorączki. Było jasne, że wiąże się to z sepsą. Personel szpitala wiedział o tym, mimo wszystko kazali jej rodzić martwe dziecko. Podali leki na wywołanie porodu - mówił w rozmowi z mediami pan Michał. Jak dodał, lekarze ze Świdnicy chcieli "przetrzymać ją do rana", bo wtedy z urlopu wracał jej lekarz prowadzący. Tę historię zestawiano w mediach z wydarzeniami w Pszczynie, gdzie we wrześniu zmarła 30-letnia ciężarna Iza. Jej śmierć wywołała falę protestów, których uczestnicy uznali tragedię za konsekwencję wyroku Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji. Śmierć kobiety w Świdnicy. RPO otrzymał odpowiedź od dyrektora szpitala Sprawą ze Świdnicy zajął się Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek. W styczniu zażądał wyjaśnień od dyrektora szpitala "Latawiec" Grzegorza Kloca. Teraz doczekał się odpowiedzi. Jak stwierdził szef placówki, postępowanie wyjaśniające, jakie przeprowadziła dyrekcja, "nie wykazało nieprawidłowości po stronie personelu medycznego".Grzegorz Kloc dodał, że kobiecie udzielono pomocy medycznej "niezwłocznie" po tym, jak zgłosiła się do szpitala. "Natychmiast po przyjęciu podjęto wymagane obowiązującymi standardami i aktualną wiedzą medyczną działania, mające na celu zakończenie obumarłej ciąży, co osiągnięto w ciągu kilku godzin od zgłoszenia" - wyjaśniał. Dyrektor przekazał, iż postępowania w tej sprawie prowadzą też Rzecznik Praw Pacjenta i świdnicka Prokuratura Rejonowa, ale szpital "nie zna wyników prowadzonych postępowań". Wiadomo, że prokuratura chciała przeprowadzić sekcję zwłok pani Anny. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż jej ciało skremowano.