- To stosunkowo wysoki budynek, a teren dookoła niewielki. W dodatku samo centrum miasta - relacjonował Waldemar Sługocki, współwłaściciel firmy rozbiórkowej. Zapewniał jednak, że ekipa jest doświadczona i z budynkiem upora się bez problemu, jeszcze przed zapadnięciem zmierzchu. Prace zaczęły się w czwartek rano. Budowlańcy, przy pomocy maszyny wyposażonej w nożyce do kruszenia betonu (tzw. "krokodyla"), rozebrali tylne ściany kamienicy. W piątek zaczął się najtrudniejszy etap - likwidacja ścian od strony ul. Kominka i Wyszyńskiego. - Nie otrzymaliśmy zgody na całkowite zamknięcie ulic - mówił Sługocki. - Musimy się zmieścić na obszarze wygrodzonym płotem. A co mi pan zabroni? Na czas rozbiórki zamknięty był tylko jeden pas ruchu przy ul. Kominka, prowadzący w stronę Ostrowa Tumskiego. Robotnicy sami starali się powstrzymywać przechodniów przed poruszaniem się obok terenu budowy. Zwykle z marnym skutkiem. - Ja tylko do tramwaju, szybciutko przebiegnę - powiedziała starsza pani i nie zważając na krzyki robotników przemknęła tuż przy płocie. - A co, wy mi możecie zabronić?! - skwitował inny przechodzień. - Z policji jesteście? To wolny kraj. Zabezpieczanie terenu polegało więc głównie na przepuszczaniu ludzi i samochodów w momencie, kiedy "krokodyl" chwilowo nie naruszał ścian kamienicy. - Tak mamy od samego rana - skarżył się jeden z pracowników firmy wyburzeniowej. - A kawałki cegieł czasem spadają na chodnik... Likwidacja górnych partii ściany od ul. Kominka przebiegła bez problemu. - Teraz przed nami najtrudniejsza część, zburzenie narożnika i ściany przy głównej ulicy - wskazywał szef rozbiórki. Na ulicy zaczęło się gromadzić coraz więcej gapiów. "Krokodyl" przystąpił do pracy. Zaczął od góry kruszyć ścianę przy Wyszyńskiego. Coś poszło nie tak? Po dwóch lub trzech ruchach maszyny, kilka minut przed godz. 16, ściana niespodziewanie pękła kilka metrów nad ziemią. Jak krzyknął jeden za świadków, po prostu "się złamała". Ogromna, ceglana powierzchnia runęła wprost na skrzyżowanie. Kurz i pył na kilka sekund zasłoniły wszystkim obraz. Ludzie wstrzymali oddech. Czy ktoś był pod ścianą? Na szczęścia, chwilę przed feralnym ruchem maszyny, Waldemar Sługocki wstrzymał samochody jadące w stronę mostu Pokoju, które właśnie miały ruszać po zatrzymaniu się na czerwonym świetle. Gdyby tego nie zrobił, ściana zawaliłaby się prosto na przejeżdżające pojazdy. Ruch został również wstrzymany na chodniku, a robotnikom udało się odskoczyć. Nikomu nic się nie stało. Na kilka chwil skrzyżowanie zamarło. Ludzie wysiedli z samochodów, motorniczy z tramwajów. Sygnalizacja przestała działać. Po chwili pierwsi "odważni" kierowcy zaczęli przejeżdżać po gruzie. Skrzyżowanie pogrążyło się w chaosie. Robotnicy pracujący przy wyburzeniu od razu przystąpili do usuwania gruzu z jezdni. Utrudniali im to niecierpliwi kierowcy, manewrujący między cegłami. Jakimś cudem waląca się ściana nie uszkodziła trakcji , więc ulicą Wyszyńskiego przejeżdżały tramwaje. Po kilku minutach na miejscu pojawiła się policja, chwilę później dwie jednostki straży pożarnej. Szczęście w nieszczęściu Waldemar Sługocki nie mógł uwierzyć w to, co się stało. - Widzi pani jak to jest? - mówił. - Planuje się, że ściana pójdzie do środka, a ona pęka i leci na zewnątrz. Takich rzeczy nie da się przewidzieć. - Dobrze, że ruch wstrzymałem. Jak dobrze. Gdyby to na samochody trafiło... Byłaby tragedia... Po przyjeździe na miejsce, policjanci zaczęli kierować ruchem na skrzyżowaniu. Zamknięto całkowicie część ul. Wyszyńskiego w stronę centrum - od ul. Sienkiewicza do mostu Pokoju. Już po kilku minutach, z każdej strony skrzyżowania utworzyły się gigantyczne korki. Stała Szczytnicka, Wyszyńskiego i wszystkie przyległe uliczki. Przy usuwaniu gruzu, robotnikom zaczęli pomagać strażacy. Na miejsce przyjechała dodatkowa koparka. Kiedy z jezdni zniknęły największe cegły, strażacy zaczęli ją czyścić strumieniami wody. Tymczasem, wśród obserwujących zdarzenie toczyły się dyskusje nad przyczynami. Mariusz Kyc był na miejscu od samego początku. - Oczywiście jak zwykle wszystko starają się robić jak najmniejszym kosztem - stwierdził. - Jak można było tego nie zabezpieczyć? Przecież to gołym okiem widać, że teren był za mały. Zamknęliby na kilka godzin ulicę, postawili kilku policjantów i nie byłoby takiego bajzlu jak teraz. I to zaraz przed świętem. - Wszystko się teraz zwali na firmę budowlaną, a to przecież urzędnicy powinni zadbać o bezpieczeństwo mieszkańców -dodaje. - Dlaczego nie zezwolili im na zamknięcie drogi? Teraz wszystkie służby, które powinny zajmować się innymi sprawami muszą ten bajzel sprzątać. Sprzątanie jezdni i chodników zakończyło się około godz. 17.30. Wtedy też na całą ul. Wyszyńskiego powrócił ruch. Policjanci i członkowie ekipy budowlanej pozostali jednak na miejscu. Reszta wyburzanego obiektu groziła zawaleniem i nie mogła pozostać bez nadzoru. - Będziemy pracować do końca - mówi Waldemar Sługocki. - Kamienica musi zostać rozebrana. Dopiero specjalistyczne ekspertyzy wykażą, co było przyczyną katastrofy i kto ponosi za nią odpowiedzialność. Kornelia Trytko