Mieszkańcy Daszyńskiego zgodnie przyznają, że rodziców dwulatka widywali sporadycznie albo wcale. - Matka mignęła mi może dwa lub trzy razy na klatce schodowej - mówi sąsiadka z pierwszego piętra. - Jest szczupłą, wysoką szatynką. Włosy zawsze ma związane w kitkę. Nie odpowiada nigdy "dzień dobry". Sprawia wrażenie smutnej i przestraszonej. Zawsze ma spuszczoną głowę. Kobieta zapytana o ojca chłopca, odpowiada, że go nie zna. Wczorajszego wypadku nie widziała, ale usłyszała przeraźliwy krzyk sąsiadki. Wyjrzała przez okno i zobaczyła grupę dzieci. Wszyscy zachowywali się niespokojnie. - Pani z bloku obok, która była świadkiem zdarzenia wołała na pomoc sąsiadów - dodaje lokatorka z I piętra. - Słyszałam urywane słowa "Na pomoc, dziecko, tragedia!". To ona zadzwoniła pierwsza po karetkę pogotowia. Po sześciu minutach od telefonu przyjechało pogotowie. - Dziecku założyli kołnierz na szyję. Sąsiadka z parteru, która pracuje na pogotowiu wspominała, że wyciągnęli dwulatkowi skrzep z buzi. W tym czasie policja próbowała dostać się do mieszkania z okna którego wypadł chłopiec. - Z tego co wiem, to długo policjanci się dobijali do drzwi - mówi sąsiadka. - W końcu zobaczyłam jak wyprowadzają ojca dwulatka. Mężczyzna szedł chwiejnym krokiem. Policjanci chcieli go skuć, ale wyjął z kieszeni telefon i zaczął dzwonić. Próbował dostać się do karetki pogotowia, ale funkcjonariusze go odciągnęli i wrócili razem z nim do mieszkania. Matka dziecka pojawiła się w domu po odjeździe karetki. Także była pod wpływem alkoholu. Mieszkańcy Daszyńskiego przyznają, że to pierwszy tak tragiczny wypadek na ich ulicy. - Głównie mieszkają tu osoby starsze, po 50. roku życia - podsumowują lokatorzy. - Owszem dochodzi do sprzeczek, ale nie za często. W naszej okolicy jest raczej spokojnie. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że rodzice chłopca wynajmowali mieszkanie na ul. Daszyńskiego od 1 lipca tego roku. Dziecko wciąż walczy o życie w legnickim szpitalu.