W czwartek w Sądzie Okręgowym w Świdnicy ruszył jego proces. Oskarżony przyznał się do zabójstwa, ale nie do gwałtu. Andrzej S. jest oskarżony o zabójstwo dziewczynki - ze szczególnym okrucieństwem. Proces jest jawny, choć obrońca Andrzeja S. wnosił o utajnienie. Prokurator, a także matka dziewczynki - Mirosława S. - chcieli jednak jawności rozprawy. Kobieta podziała, że chce jawności, "żeby wszyscy widzieli, co on zrobił i żeby to było ostrzeżenie i dla rodziców, i dla takich potworów jak on". W czwartek, podczas składania wyjaśnień mężczyzna przyznał się, że zabił dziewczynkę, ale - jak twierdzi - nie zgwałcił jej. - Nie pamiętam, żebym ją rozbierał, czy dotykał. Ale nie mogę też tego wykluczyć, bo jak się denerwuję, to mam kłopoty z pamięcią. Ale ja jej nie zgwałciłem - powiedział. Oskarżony odwołał swoje wcześniejsze zeznania, m.in. o tym, że w zbrodnię był zamieszany ojciec dziewczynki. Jak wyjaśnił przed sądem, pomówił ojca dziewczynki, bo bał się odpowiedzialności, ale potem sumienie nie dawało mu spokoju i dlatego ostatecznie się przyznał. Mężczyzna pytany przez sąd o motywy zbrodni powiedział, że nie jest w stanie wyjaśnić, dlaczego tak postąpił. "Sam chciałem iść na działki, ale ona poszła ze mną, chociaż jej nie wołałem. Weszła do altanki i zaczęła mnie wyzywać od głupków. Zdenerwowałem się i ją pchnąłem, a ona upadła. Potem zacząłem ją dusić. Nie wiem dlaczego to zrobiłem, byłem chyba w jakimś szoku - powiedział. Oskarżony dodał, że bał się, że dziewczynka "zacznie opowiadać co się działo w altance, a dziecku wszyscy uwierzą, nawet jeśli to będą bzdury". Pytany przez sąd, co takiego działo się w altance, powiedział, że nic. "Nic takiego się nie działo, ale jakieś bajki mogła opowiadać i ludzie by jej wierzyli" - mówił. Podczas składania wyjaśnień przed sądem oskarżony powiedział, że po tym, jak pchnął dziecko, próbował je reanimować. Nie potrafił jednak powiedzieć, dlaczego nie podał tej informacji wcześniej. "Reanimacja nie pomogła i ona dalej siniała, wtedy zacząłem ją dusić, nie wiem dlaczego" - powiedział. Andrzej S. w odczytanych przez sąd zeznaniach wyjaśniał wcześniej, że leczył się wcześniej psychicznie "ale nie wie, na co". Podczas procesu zaapelował do sądu, aby został poddany dalszemu leczeniu. Tymczasem matka dziewczynki twierdzi, że Grażynka nie mogła dobrowolnie pójść na działki, nawet z sąsiadem. "Ona by tak nie zrobiła. Nie mam słów na to, co on zrobił. Żałuję, że nie ma w Polsce kary śmierci, bo dożywocie dla niego to za mało. W więzieniu ma lepiej niż w domu, a mojej córce życia nic nie wróci" - mówiła Mirosława S. Andrzej S. był sąsiadem dziewczynki, znał ją od kilku lat. Tuż po ujawnieniu zbrodni i zatrzymaniu mężczyzna utrzymywał, że w zbrodnię był zamieszany ojciec 7-latki, który nie mieszkał z nią i jej matką. Ojciec Grażynki został nawet zatrzymany, ale po przesłuchaniu przez prokuraturę zwolniono go do domu. Od początku twierdził, że jest niewinny. Teraz w sądzie sam oskarżony przyznał, że pomawiał ojca Grażynki. 7-latka zaginęła 31 grudnia 2006 r. w Wałbrzychu. Po dobie poszukiwań jej ciało odnalezione zostało na terenie ogródków działkowych, ok. 1,5 km od domu, w którym mieszkała. Zwłoki były ukryte w starej altance i zamaskowane. Jak wykazała sekcja zwłok, dziewczynka została zgwałcona i uduszona. Miejsce ukrycia ciała wskazał policjantom Andrzej S. Dla policji i prokuratury był to pierwszy trop wskazujący na niego jako osobę zamieszaną w zabójstwo dziewczynki.