Kilka dni temu Teresa Bancewicz wróciła z Karaibów i spełniło się marzenie jej życia. Zobaczyła Kubę. - Bardzo trudno było mi w tę podróż wyruszyć, bo to najdroższa wyprawa w moim życiu - mówi Teresa Bancewicz. - Musiałam kupić bilet na samolot, bo przez ocean nie kursują lotostopy - śmieje się podróżniczka. Teresa podróżuje sama. Zabiera tylko ważący mniej więcej 30 kilogramów plecak, namiot i trochę swoich malarskich kompozycji, które sprzedaje, aby mieć pieniądze na dalszą drogę. I właśnie w ten sposób, globtroterka zarobiła w Luksemburgu na lotniczy bilet z Hamburga do Hawany. - To był mój pierwszy w życiu lot samolotem - opowiada. - Bardzo chciałam siedzieć przy oknie, a dostałam miejsce gdzieś w środku. Kiedy wytłumaczyłam innym podróżnym, że chciałabym widzieć świat z lotu ptaka, chyba z dziesięć osób chciało mi ustąpić miejsca. Dlaczego akurat Kuba? Bo Teresa Bancewicz nie kryje sympatii do Fidela Castro, za to nie znosi jego największego wroga, Georga Busha. Bo ludzie tam sympatyczni i gościnni, no i te temperatury. - Tam można spać na ulicy i nawet nie trzeba rozbijać namiotu, bo tak ciepło - mówi Teresa. - A ja uwielbiam takie wysokie temperatury, czuję się świetnie, mimo ogromnej wilgotności powietrza i nie mam żadnych przykrych dolegliwości. Teresę Bancewicz interesuje prawdziwe życie kraju, który zwiedza. Dużo czyta przed wyjazdem. Zna historię, kulturę, sytuację polityczną. Porozumiewa się trochę po niemiecku, trochę po rosyjsku i hiszpańsku, a przede wszystkim na migi. Ma szczęście bo zawsze trafia na życzliwych tubylców. Dotąd nikt jej nie skrzywdził. - Staram się być naturalna, uśmiechnięta - mówi. - Jestem sobą. I nie wywyższam, że przyjechałam z bogatej Europy. Nie traktuję ludzi, Kubańczyków jak zniewolonych biedaków. Oni strasznie tego nie lubią. Oni naprawdę czują się wolnymi ludźmi, silnym narodem. I tak jest. To media kreują obraz zniewolonej reżimem Kuby. Teresa Bancewicz zwiedziła już całą Europę, większą część Afryki, Bliski Wschód i niemal całą Azję. Niespełna rok temu wróciła z autostopowej wycieczki do Japonii i z powrotem. W trzy miesiące przeszła, przejechała i przepłynęła 40 tysięcy kilometrów. Zabiera tylko absolutnie niezbędne rzeczy: ciepły śpiwór, lekki namiot, lekarstwa, kosmetyki, kilka kilogramów mleka w proszku i płatki owsiane. - I bardzo dużo papieru toaletowego zawsze zabieram, bo nigdy nie wiem, co może mnie spotkać - śmieje się kobieta. Teresa Bancewicz podróżuje dosłownie za jeden uśmiech. Podczas trzymiesięcznej wyprawy do Japonii wydała trzy swoje krajowe emerytury, a dostaje 700 złotych na miesiąc. Podróżniczka długo w domu nie posiedzi. Nazbiera trochę grosza i w drogę. - Gdybym miał pieniądze i nowy namiot, to od razu ruszam do Australii - mówi. - Trzeba wydać na bilet lotniczy, ale później cały kontynent można przejechać wyłącznie autostopem. Teresa na Kubie spędziła półtora miesiąca. Nie wydała prawie nic. Tak jej się tam spodobało, że chciała poprosić o azyl. Nie została, bo przypomniała sobie, że w domu zostawiła męża samego. - Po miesiącu nieobecności w domu, miesiąc muszę sprzątać - śmieje się Teresa. Teresa nigdy nie pojedzie na Alaskę, nie zamierza podbijać biegunów, bo jest tam zdecydowanie za zimno. Ilona Parejko