Ich codzienność niczym nie różni się od życia przeciętnego zjadacza chleba. Wyjątek stanowi tych kilka godzin spędzonych w pracy. Sami przyznają, że mogli trafić znacznie gorzej, nie muszą przecież harować w kopalni czy na placu budowy. Większość na pytanie o trudy wykonywanego zawodu odpowiada jednak z zatroskaną miną - nie jest lekko. - Fizycznie nie można narzekać, ale dla kogoś, kto trzyma w domu zwierzęta, ta praca to czasem prawdziwa katorga. Bywa, że aż serce się kraje, jak wyłapuję porzucone psy - przekonuje Krzysztof, hycel z trzyletnim stażem. Dawniej osoby zajmujące się zawodowo wyłapywaniem bezpańskich psów nazywano rakarzami. Słowo to miało jednak również inne znaczenia, a w mowie potocznej często zastępowano nim obelgi: łajdak, kat czy oprawca. Dzisiejsi hycle dziwią się temu określeniu. - Ktoś przecież musi to robić, a że akurat wypadło na mnie? - zastanawia się Krzysztof ze Świdnicy. Swej pracy, mimo wszelkich niedogodności, nie traktuje jako zła koniecznego. Współcześni rakarze codziennie zresztą utwierdzają się w przekonaniu, że to nie oni, a właściciele porzuconych psów są godni pogardy. Jak mówią, ludzie sami udowadniają, że zasługują na znacznie mniejszy szacunek, niż wyłapywane przez nich czworonogi. Bezduszni właściciele - Stara historia. Kupują szczeniaka, a gdy podrośnie i pojawią się nowe obowiązki, pies ląduje na bruku - smuci się Beata Puchalska z firmy wyłapującej bezpańskie czworonogi, właścicielka dwóch psów. - A co zrobić, gdy znajduje się na śmietniku karton ze szczeniakami? Właśnie dlatego mam więcej szacunku do zwierząt, które są wierne, niż do ich byłych, zdradliwych właścicieli - wtóruje jej kolega, hycel. - Dzisiaj znaleźliśmy psa przywiązanego do przystanku autobusowego. Ktoś go tam porzucił - opowiada o akcji na legnickich ulicach Beata Puchalska. - Kiedyś dostaliśmy zgłoszenie o dużym psie, który leży na ziemi, nie reagując zupełnie na nic. Bez względu na to czy padał śnieg, czy deszcz, on trwał w bezruchu. W schronisku doszedł do siebie dopiero po dwóch dniach. Zwierzęta przyzwyczajają się do właścicieli i często, gdy zostają porzucone, nie są w stanie zrozumieć, co się stało. A na bruk trafiają głównie właśnie psy starsze, bo młode jak wiadomo zwykle bardzo się właścicielom podobają - dodaje kobieta. Legnickie odłowy Dla załogi pani Beaty praca w Legnicy to nowość. W objeździe miasta trzyosobowej ekipie towarzyszyło dwóch strażników miejskich, którzy wyznaczali trasę poszukiwań porzuconych psów. - Jeździmy z listą sporządzoną na podstawie docierających do nas zgłoszeń o bezdomnych zwierzętach. Część z tych problemów udaje się rozwiązać dzięki takim akcjom - wyjaśnia Grzegorz Kacprzak, legnicki strażnik miejski, który asystuje hyclom. - Nie mamy samochodu przystosowanego do przewozu zwierząt i nie jesteśmy w stanie samodzielnie dokonywać odłowu - zdradza funkcjonariusz. Asysta służb porządkowych potrzebna jest hyclom także z innego powodu. Często w trakcie pracy zatrzymują ich właściciele schwytanego zwierzęcia, domagając się jego zwrotu. - Zwykle tłumaczą w takich sytuacjach, że psa wypuścili tylko na chwilę. Najczęściej ma to jednak miejsce przy zgłoszeniach napływających już od dłuższego czasu - tłumaczy Beata Puchalska. - Takie historie kończą się mandatem w wysokości 200 złotych za niezachowanie ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia - przestrzega Grzegorz Kacprzak z legnickiej straży miejskiej. Pies czuje hycla Wyłapywanie pozbawionych opieki czworonogów wiąże się z pewnym ryzykiem. - Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy pies mnie nie ugryzł, ale ten zawód jest specyficzny. Nie zawsze zwierzę jest potulne, przeważnie górę bierze instynkt i próbuje się po prostu bronić - tłumaczy hycel ze Świdnicy. - Psy wyczuwają, że coś się święci. Jak to się mówi, czują hycla nosem - żartuje Beata Puchalska. Kiedy jednak współczesnym rakarzom przychodzi odwieźć schwytane zwierzęta do schroniska, nie jest im wcale do śmiechu. Wszędzie, niezależnie od regionu, pojawia się ten sam problem. - Nie ma miejsca, a zwierzęta trzyma się w klatkach parami albo nawet trójkami - relacjonują pracownicy świdnickiej firmy. Ich zdaniem, sytuacja w legnickiej placówce nie jest wcale najgorsza. - Co prawda jest to jedna z moich pierwszych wizyt w Legnicy, ale w porównaniu do innych miast nie ma tu tragedii. W żadnym ze schronisk, które znam, nie ma tak naprawdę wolnego miejsca, a w wielu sytuacja jest znacznie gorsza, niż tutaj - przekonuje Krzysztof. Orzech nie do zgryzienia? Każdego dnia pracy hycle stawiają się w schronisku przynajmniej kilka razy. Wyłapane psy ogląda weterynarz, kontroluje się też czy nie zostały w przeszłości oznakowane chipem. Później czworonogi trafiają do klatek. - Miejsca w naszym schronisku ciągle brakuje, ale jakoś przecież musimy sobie radzić. Robimy to dzieląc przestrzeń - wyjaśnia Leszek Boksa, kierownik legnickiego schroniska dla zwierząt bezdomnych. Na odbiór psa właściciele otrzymują dwa tygodnie. Niestety, przeważnie zwierzęta zostają w schronisku na dłużej. - A my zapewniamy im wszystko, czego potrzebują - przekonuje szef legnickiej placówki. Zdaniem Beaty Puchalskiej problem przepełnionych schronisk porzuconych czworonogów można starać się rozwiązać promując ich adopcję. Po takie rozwiązanie w legnickim schronisku już sięgano, choćby przy okazji Dnia Kobiet. - Tak naprawdę jedynym rozwiązaniem jest uświadamianie ludzi, którzy wyrzucają psy, o tym, że przyczyniają się w ten sposób do pogłębienia problemu - twierdzi kierownik schroniska w Legnicy, Leszek Boksa. Dopóki tak się nie stanie, usługi hycla będą doceniane. Paweł Pawlucy redakcja.legnica@wfp.pl Czytaj również: Zaklinaczka psów Smutny rekord: Porzucają coraz więcej psów Najstarszy pies w Polsce - zobacz galerię zdjęć