- Już na samym początku olimpijskiego turnieju trafił pan na wymagającego rywala. - Rzeczywiście, los nie bardzo mi sprzyjał. W swojej grupie wylosowałem "jedynkę", Kazacha Mirata Sarsembajewa, brązowego medalistę mistrzostw świata w 2005 roku, mistrza Azji. Zawodnik ten jest na tym kontynencie dobrze znany, co stanowiło dla niego pewien handicap. Nie było jednak mowy o żadnych kompleksach i obawach z mojej strony. Do igrzysk byłem bardzo dobrze przygotowany, chociaż brakowało trochę walk z liczącymi się pięściarzami. - Znał pan styl walki swojego pierwszego przeciwnika? - Oglądałem go na wideo podczas dwóch turniejów. Z obserwacji wynikało, że jest to zawodnik boksujący bardzo fizycznie, lubi walkę w półdystansie i wymianę ciosów, co mi odpowiadało. Ale prawdopodobnie Kazach też oglądał moje pojedynki i wiedział, że od początku przyjmuję walkę, więc zupełnie zmienił styl boksowania. Od razu "włączył wsteczny bieg" i niemal cały czas się cofał. To skomplikowało mi taktykę. W pierwszej rundzie dwukrotnie mocno go trafiłem i wtedy zaczął klinczować i przetrzymywać, ale ostrzeżenia nie dostał. Nie dało się ukryć, że sędziowie sprzyjali mojemu rywalowi i po dwóch rundach wypracował sobie mimo wszystko przewagę punktową, gdyż sędziowie nie zaliczyli mi kilku celnych uderzeń. - Taka sytuacja wymusiła zmianę pańskiego stylu walki? - Kazach miał za zadanie tylko utrzymać zdobyta przewagę, a ja musiałem ją zniwelować. Postawiłem więc wszystko na jedną kartę i poszedłem na maksa do przodu. Siłą rzeczy musiałem się odkryć. On kilka razy skontrował i znowu umykał po ringu i pajacował, a mnie pozostała gonitwa. Sędzia zwracał mu uwagę, by podjął walkę, ale, jak wcześniej zaznaczyłem, nie można było liczyć, że znany w Azji Kazach będzie ostro potraktowany. Trudno, przegrałem. - Co odczuwał pan po walce? - Sportową złość i rozczarowanie. Sarsembajew wydawał się zawodnikiem do przejścia. Szkoda mi było długich i intensywnych przygotowań. Ale zapewniam, że nie straciłem optymizmu, wyciągnąłem wnioski z igrzysk i wierzę, że jeszcze stać mnie na spore sukcesy. - Zafundował pan sobie wakacje po igrzyskach? - Mieliśmy z żoną w planie pojechać do Tunezji lub Egiptu, ale nic z tego nie wyszło. Postanowiłem, że należy przede wszystkim utrzymać dobrą formę do Mistrzostw Europy w Liverpoolu, a więc po krótkim odpoczynku znowu przystąpiłem do intensywnych treningów. - Jak wygląda rozkład pańskich zajęć do europejskiego czempionatu? - Jeszcze przez dwa dni będę trenował w rodzinnym Wałbrzychu pod okiem taty (Zenon Kaczor odnosi sukcesy z bokserami młodzieżowymi, a w poprzednim sezonie wywalczył z zawodnikami AKS Strzegom drużynowe mistrzostwo Polski - dop. red.), który najlepiej zna moje atuty i bokserskie braki. Za głównego rywala podczas sparingów mam Mariusza Burzyńskiego, także wałbrzyszanina, który w tych dniach wywalczył po raz drugi młodzieżowe mistrzostwo Polski, a wcześniej pokonałem go w finale mistrzostw Polski seniorów. Potem wyjeżdżam na dwutygodniowe zgrupowanie do Wisły, gdzie będziemy pracować nad siłą i wytrzymałością, m.in. biegając po górach, a następnie czekają nas we Władysławowie - Cetniewie dziesięciodniowe sparingi, prawdopodobnie z udziałem pięściarzy z Armenii oraz treningi ukierunkowane na szybkość i dynamikę. 1 listopada wylecimy z Gdańska do Liverpoolu. Jestem w dobrej formie, co potwierdziłem wygrywając we Wrocławiu ostatni turniej Grand Prix Polskiego Związku Bokserskiego. Chcę ją utrzymać do mistrzostw i odegrać się za Pekin. Stać mnie na jeden z medali. - Kto może panu w tym przeszkodzić? - Na pewno Rosjanin Georgij Bałakszyn, który w Pekinie pokonał "mojego" Kazacha oraz Włoch Vincenzo Picardi. Obaj zdobyli w Pekinie brązowe medale. Bardzo groźny może być czarnoskóry Anglik Khalid Yafai, który zrobił znakomite wrażenie podczas przedolimpijskiego turnieju kwalifikacyjnego w Pescarze. Ale zarówno Włocha, jak i Anglika zwyciężyłem krótko przed igrzyskami podczas Mistrzostw Unii Europejskiej we Władysławowie, więc jestem dobrej myśli. Zdaję sobie sprawę, że gospodarzom nawet ściany pomagają i że Anglik "spręży się" wyjątkowo przed własną widownią. Ale jestem nastawiony bojowo i zapewniam, że tanio skóry nie sprzedam. Muszę mądrze boksować i nie dać się ponieść emocjom. - A po Liverpoolu - spóźnione wakacje? - Bardzo chciałbym pojechać gdzieś do ciepłych krajów, by wynagrodzić żonie długie rozłąki. Coś się jej należy za prowadzenie domowego gospodarstwa i wychowywanie naszego synka, Fabiana. Może tym razem uda się te plany zrealizować. Rozmawiał Andrzej Basiński