Na przykład w Żelaźnie i Krosnowicach w gminie wiejskiej Kłodzko społeczność lokalna kilkakrotnie musiała się ewakuować, poniosła przy tym szkody w mieniu. A rzeka Biała Lądecka, która jest przyczyną spustoszeń, jak nie została pogłębiona, tak nadal nie jest. Nie postarano się też o jej obwałowanie. - To będzie precedens w skali kraju - zapowiada wójt Ryszard Niebieszczański, któremu ludzie poszkodowani przez powódź zwierzyli się ze swoich zamiarów. Ale przyznał im rację. W końcu to właściciel musi tak dbać o swoją własność, aby z jej przyczyny inni nie ponosili szkody. Życie w stresie Są jednymi z nielicznych, których zabudowania znajdują się w sąsiedztwie rzeki. Kiedy w roku 1997 Biała Lądecka zaszalała i powodziową falą przelała się przez ich dom, pogodzili się z losem, bowiem takiego dramatu nikt nie był w stanie przewidzieć. Jednak gdy w kolejnych latach rzeka znowu wdarła się do ich budynku i z tego powodu ponieśli znaczne szkody, przestali godzić się z losem. Teraz Beata i Stanisław Radzewiczowie z Żelazna zdecydowali się wystąpić do sądu przeciwko państwu polskiemu, bowiem to ono nienależycie dba o swoją własność i zmusza ich do ucieczki z dotychczasowego miejsca. - W ubiegłym roku ulewnych deszczów nie było, ale w sierpniu zdarzył się taki dzień, że wody mieliśmy na jakieś pół metra wysokości. Wszystko, czego nie zdążyliśmy przenieść wyżej, zostało zalane. Zaangażowaliśmy wszystkie posiadane przez siebie pieniądze, aby jakoś wyjść na prostą. I co? I to, że kilka tygodni temu, kiedy też mocniej, ale krótko popadało, rzeka znowu wdarła się do nas - mówi pan Stanisław pokazując zniszczenia. Jego żona wskazuje miejsca na ścianach, gdzie wilgoć panoszy się pełną gębą, przyznaje ponadto, iż trzeba było wymienić podłogę, bo już nie nadawała się do użytku. - Najgorsze jest to, że nasze dzieci przez tę sytuację stały się znerwicowane. Kiedy tylko zaczyna silniej padać deszcz, pakują książki i zeszyty, zabierają różne przedmioty z dołu i wszystko to przenoszą na piętro. Córka to nawet przez jakiś czas miała wymioty, tak mocno to wszystko przeżyła - przyznaje pani Beata. Skutek zaniechania Tak jak państwo Radzewiczowie, również inni żelaźnianie są przekonani, że przyczyna ich kłopotów tkwi w zaniechaniu przez państwo obowiązku utrzymywania rzeki w odpowiednim stanie, wykonania w jej korycie oraz sąsiedztwie systemu zabezpieczeń. Wójt Ryszard Niebieszczański zauważa, że przez te dziesięć lat od powodzi stulecia Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej ani razu nie pogłębił koryta, przez co poziom wody systematycznie się podnosi, choć jej głębokość wcale duża nie jest. - A ja uważam, że państwo w ogóle zapomniało o konieczności wykonania wału przeciwpowodziowego na wysokości boiska sportowego. To tam rzeka najczęściej wydostaje się z koryta i płynie przez łąki i pola wprost do naszych zabudowań - przekonuje Stanisław Radzewicz. - Przez tę jego niesolidność straciliśmy dwadzieścia lat naszej pracy - podkreśla p. Beata. - Zamiast odkładać na urlop, wakacje dla dzieci, my stale musimy wydawać na remonty, naprawy, zakupy mebli i innych rzeczy, które ulegają zniszczeniu. Za te pieniądze, które dotychczas straciliśmy, bylibyśmy w stanie postawić surowy dom. Temida drogą ratunku Małżeństwo z Żelazna jest zbulwersowane tym, że od lat nie może doprosić się uporządkowania Białej Lądeckiej. Na jego rzecz państwo po prostu nie chce niczego zrobić. - Gdybyśmy natomiast, nie daj Boże, spóźnili się ze spłata podatków, to dopiero by się działo - stwierdza pan Stanisław. - A ile my możemy to jeszcze znosić? To nie jest życie - od stresu do stresu, ze skrzynkami ze sklepu w rezerwie, na które, w sytuacji zagrożenia, stawiamy meble. Nikt tego nie zrozumie, kto nie znajdzie w takiej samej sytuacji. Jakkolwiek już postanowili o wybudowaniu domu w innym, wyższym miejscu, to jednak zdecydowali się wystąpić na drogę sądową przeciwko ministrowi środowiska, czyli państwu polskiemu. Chcą aby ono zrekompensowało im wszystkie poniesione dotychczas straty w związku z Białą Lądecką, zostało zobowiązane do jej uregulowania, dało nadzieję na spokojniejsze życie innym rodzinom żyjącym w stresie. - Nasza psychika jest już mocno nadwerężona, wszyscy jesteśmy zmęczeni sytuacją, ktoś musi wreszcie przerwać to pasmo niemocy. Wierzymy w siłę sądu - dodaje pan Beata. Na drogę sądową w tej samej kwestii wystąpią także inni mieszkańcy Żelazna. Nie, nie chcą na niczym zarobić. Ale ponieśli straty moralne, materialne, zdrowotne, zwątpili w opiekuńczość władz, którą to one ciągle deklarują, a której tak faktycznie nie ma, o czym na sobie się przekonali. Bogusław Bieńkowski