Mężczyzna zmarł dwa tygodnie temu. Późnym wieczorem, w bramie kamienicy, w której mieszkał, dostał zawału serca. Jego zwłoki znaleźli policjanci z pobliskiej komendy. Skrzydlewski miał przy sobie dokumenty z adresem oraz włączony telefon komórkowy. Stróże prawa wezwali pogotowie i karawan. Mężczyzna trafił do prosektorium, ale o jego śmierci policja nie zawiadomiła rodziny. W dniu śmierci pan Wiesław miał wyjechać do Niemiec, gdzie od lat pracował. - Kiedy dowiedzieliśmy się, że tata nie dotarł do Niemiec, od razu zaczęliśmy go szukać - mówi Tomasz Skrzydlewski, syn zmarłego. Bliscy szukali go u znajomych, bliższej i dalszej rodziny. Bez efektu. - W końcu poszliśmy na policję. - Policjanci kazali nam jeszcze sprawdzić wszystkie szpitale i dopiero nazajutrz przyjęli zgłoszenie o zaginięciu - opowiada Agnieszka Skrzyd_lewska. Gdy przyjmujący zgłoszenie policjant wprowadzał dane Skrzydlewskiego do systemu okazało się, że w bazie danych znajduje się informacja o tym, że mężczyzna od ponad tygodnia nie żyje, a jego zwłoki są w prosektorium. - Szukając taty, odchodziliśmy od zmysłów, a on tymczasem leżał w prosektorium - denerwuje się Skrzydlewska. - Przecież znaleziono go obok domu. Na miejscu było aż pięciu policjantów i żaden nie pofatygował się, by podejść kilka kroków i nam o tym powiedzieć. Mogli chociaż zadzwonić - dodaje rozżalona. Policja przyznaje się do błędu i złamania procedur. - Funkcjonariusze powinni iść do rodziny zmarłego natychmiast - przyznaje Katarzyna Czepil ze świdnickiej policji. - Jeśli tego nie zrobili, powinni zawiadomić dyżurnego, a ten musiałby zająć się sprawą następnego dnia. Wyjaśniamy to zajście. Jeśli okaże się, że policjanci są winni, grozi im nawet zwolnienie z pracy - dodaje Czepil. - Oni już nie powinni w policji pracować - mówi twardo syn zmarłego. - W tym przypadku nie można mówić o zaniedbaniu. To po prostu znieczulica. Nawet nas nie przeprosili.