Dyrektor szkoły tłumaczy, że wszystko jest zgodne z siatką godzin i jednocześnie uspokaja, że na pewno nie odbywa się to ze szkodą dla ucznia. Tak zwana siatka godzin w drugim semestrze dla trzecich klas dla nikogo nie powinna być zaskoczeniem, ani dla uczniów, ani dla ich rodziców. A jednak mama jednego z maturzystów zwraca uwagę, iż w momencie, kiedy uwaga jej syna i jego kolegów i koleżanek powinna być skupiona tylko na przygotowaniu do egzaminów maturalnych, muszą oni realizować materiał z innych przedmiotów. Dlaczego i po co? Dziwi ją to tym bardziej, że przecież już na początku pierwszej klasy pani dyrektor szkoły informowała, że ostatnie tygodnie nauki, czyli ostatni semestr, upływać będą pod dyktando matury. - Czujemy się oszukani; to jest zmiana zasad w czasie gry - stwierdza. - Poza tym, co w takiej sytuacji, kiedy z niektórych przedmiotów materiał został już "przerobiony"? Czym będą się zajmować na lekcjach? Przecież nie będą mieli czasu na powtarzanie materiału! Wie pani, zaczyna dochodzić do tego, że młodzież, właśnie z tego powodu, zaczyna przenosić się do szkoły społecznej - mówi zdenerwowana kobieta. - My, rodzice, mamy wrażenie, że pani dyrektor tylko trzyma się przepisów i pilnuje swego stołka. A gdzie dobro ucznia? Dyrektor Liceum Ogólnokształcącego im. B. Chrobrego zna problem. - Rodzice zarzucają mi, że niepotrzebnie w trzeciej klasie są przedmioty typu: wiedza o kulturze, skoro tak mało osób zdaje z tego maturę - mówi Kamila Malik. Wyjaśnia, że te przedmioty w planie lekcji nie są czyimś widzimisię, tylko obejmuje je program nauczania w liceum ogólnokształcącym, bo tak ustaliło Ministerstwo Edukacji Narodowej. Dyrektorzy szkół nie mogą tego zmienić, mają jedynie wpływ na układ godzin lekcyjnych na przestrzeni trzech lat, ale ilość godzin musi się zgadzać. Jest to jedna z kwestii, która podlega kontroli: ministerstwa, starostwa czy nawet rodzica. - Jeżeli np. wiedza o kulturze została zaplanowana w trzeciej klasie, na jedną godzinę, to musi być - mówi. - Wcześniej, ani w pierwszej, ani w drugiej klasie lekcji z tego przedmiotu nie było, więc musi być realizowany teraz, w dwóch semestrach. Z drugiej strony ktoś może zadać pytanie, dlaczego go nie umieszczono wcześniej, tylko zostawiono na koniec, kiedy uczniowie myślą tylko o egzaminach? Odpowiedź też okazuje się być prosta: - W pierwszej i drugiej klasie uczniowie mieli po 35 godzin lekcji tygodniowo, a tego limitu przekroczyć nie można - tłumaczy K. Malik. - Była możliwość zrobić to w pierwszym semestrze trzeciej klasy, ponieważ uczniowie mają po 28 godzin, ale nikt tego nie zrobił. Plan lekcji na pierwszy i drugi semestr trzeciej klasy układany był na podstawie siatki godzin, którą dyrekcja szkoły zastała we wrześniu ub. roku. Z niej wynikały przedmioty i liczba godzin oraz fakt, iż oba semestry potraktowane były jednakowo. Poza tym jest jeszcze kwestia, której rodzice nie biorą pod uwagę - przydział czynności dla nauczyciela. On nie może przekroczyć 27 godzin tygodniowo. Czy w związku z taką sytuacją maturzyści opuszczają mury "Chrobrego"? Mariola Łuszczewska, dyrektor Zespołu Szkół Alternatywnych w Kłodzku, mówi o pojedynczych przypadkach. Zgodnie z danymi z zeszłego tygodnia do społecznej przeszły dwie osoby. Pytana o to samo Kamila Malik odpowiada, że do tej pory trzech uczniów przeniosło się do innej szkoły. K. Malik pełni obowiązki dyrektora LO Chrobry od października ub. roku, wcześniej - od początku roku szkolnego 2009/2010 - była zastępcą dyrektora. Jakakolwiek inna osoba na tym stanowisku, postąpiłaby tak samo, pod warunkiem, że działałaby w myśl przepisów. Zgodnie z prawem nie oznacza, że ze szkodą dla ucznia. Faktem jest, że rodzice na uwadze mają tylko dobro maturzysty. Natomiast trudno nie zgodzić się z K. Malik, kiedy mówi, że jako dyrektor musi mieć na uwadze dobro całej szkoły, w tym oczywiście nauczycieli, jak i z tym, że przygotowanie do matury trwa trzy lata, a nie jeden semestr. Problematycznemu planowi lekcji poświęcone było zeszłotygodniowe spotkanie w "Chrobrym". Na 244 tegorocznych maturzystów, udział w nim wzięło kilkunastu rodziców. Czy taka niska frekwencja nie obrazuje przypadkiem skali całego problemu?