Kiedy w sierpniu 1980r. rodziła się Solidarność, Stanisław Śnieg wierzył, że w końcu w komunistycznym kraju coś się zmieni. Nazwa Solidarność była dla niego symbolem walki o wolną i niepodległą Polskę. - Mój ojciec, dziad i pradziad walczyli za niepodległość. Nie wyobrażałem sobie, by w tamtych latach robić coś innego. Musiałem walczyć za naszą wspólną sprawę. Miałem trochę łatwiej, niż moi inni koledzy. Byłem samotny, nie miałem rodziny. Inni mieli żony i dzieci i naturalną było sprawą, że się bali, ale każdy chciał służyć idei Solidarności. Obok Wrocławia, Lubin był jednym z większych ośrodków opozycyjnych na Dolnym Śląsku. To w tym górniczym mieście drukowano setki tysięcy ulotek, które potem wędrowały po mieście. Esbecy dwoili się i troili, by znaleźć powielacze. Mieszkanie Stanisława Śniega na ostatnim piętrze wieżowca przy ul. Baligrodzkiej było swego rodzaju mekką opozycjonistów. Esbekom Śnieg dał się poznać jako niezłomny działacz. - Traktowali mnie trochę jak "świętą krowę", a ja specjalnie to wykorzystywałem. Wiedziałem na co mogę sobie przy nich pozwolić. Oni nas pałą, a my ich słowem. Tak z nimi walczyliśmy. Pamiętam, jak trafiłem na przesłuchanie. Czekam na korytarzu i słyszę zza drzwi głos oficera śledczego: "wejść". Wchodzę i mówię "dzień dobry". W odpowiedzi słyszę komendę "wyjść", a zaraz potem "wejść". No to znowu wchodzę i powtarzam "dzień dobry" i znowu śledczy krzyczy "wyjść". Za trzecim razem wchodzę i znów witam się "dzień dobry". Na co oficer rzuca: "A was Śnieg nie uczono w domu, co się mówi, jak się wchodzi - melduję się na rozkaz". A ja na to, że: "mamusia i tatuś uczyli mnie w domu, że jak się gdzieś wchodzi, to się mówi dzień dobry" - śmieje się pan Stanisław. Innym razem, podczas jednego z wielu przesłuchań, śledczy wziął do ręki drewnianą laskę, z którą Stanisław Śnieg nie rozstawał się na moment, a na której wyryte było "Solidarność walcząca". - Spojrzał na mnie i wrzeszczy, "co tu jest napisane". A ja do niego mówię, że "wie pan, jak pan nie umie czytać, to ja w szkole prowadzę taki kurs dla analfabetów. Mogę pana zapisać bez kolejki - opowiada dalej nasz bohater. - Od początku powstania Solidarności, zawsze w klapie marynarki czy na koszuli nosiłem przypięty znaczek Solidarności. Kiedyś jadę autobusem miejskim. Patrzy na mnie taki smutny jegomość i na cały głos mówi do mnie: "idiota". A ja mu na to: "miło mi, ja nazywam się Stanisław Śnieg". Cały autobus buchnął śmiechem.