Tym razem się udało. Dlaczego jednak takie sytuacje się zdarzają? Najgorsze jest to, że jak podkreślają ludzie z PCPR - u, zdarzają się coraz częściej. - To była naprawdę wyjątkowa sytuacja. Można powiedzieć, że to był cud, że w kilka godzin udało się znaleźć opiekę dla chłopczyka - mówią specjaliści z centrum. Akurat wtedy miejsc w placówce opiekuńczej nie było, a rodzin zastępczych wciąż jest u nas (podobnie jak w całej Polsce) za mało. To co dalej stanie się z dzieckiem, na które pracownice czule mówiły "Pecerek" zależy od sądu. Wszyscy mają nadzieję, że wróci do rodziców, którzy pozbierają się życiowo i będą mieli siły zająć się dzieckiem. Już wcześniej zwracali się o pomoc, mieli problemy, w połowie lipca skapitulowali i oddali chłopczyka. Szefowa Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie Iwona Siemińska deklaruje - Oczywiście, że nikt nie odejdzie od drzwi z kwitkiem, wszystkim pomoc zostanie udzielona. Z dzieckiem kilkumiesięcznym można trafić do domu małego dziecka, jeżeli w rodzinie jest przemoc, matka z maleństwem może liczyć na miejsce w Ośrodku Interwencji Kryzysowej lub w Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie. Tak jak w przypadku "Pecerka" dziecko może też być umieszczone w rodzinie zastępczej lub w domu dziecka. Wyjść z kryzysu jest wiele, także - a może przede wszystkim - zagubieni rodzice, mogą liczyć na pomoc. - Dobrze, aby mieli tego świadomość - podkreśla Iwona Siemińska. Zresztą - jak podkreślają specjaliści - każde nawet tak bolesne wyjście jak oddanie dziecka, jest lepsze niż droga przestępstwa. Niestety drastyczne historie w rodzaju porzucenia dziecka w kontenerze na śmieci czy morderstwa w poporodowym szoku nadal się zdarzają. Nie wszystko zależy od rodziców, odpowiedzialność spada na każdego z nas. Głównie na sąsiadów, którzy przymykają oko na przemoc w rodzinie lub na kuratorów, którzy nie dopełniają swoich obowiązków. Tak jak w głośnej ostatnio sprawie Bartusia z Kamiennej - Góry. Ten mocno nagłośniony przez media ogólnopolskie przypadek, wstrząsnął opinią publiczną. Podobnie jak zjawisko tak zwanego eurosieroctwa, czyli dzieci pozostawionych przez rodziców, którzy dorabiają się na emigracji. Porzucenia w szpitalach wciąż się zdarzają, są jednak bezpieczne dla zdrowia dziecka. - To jest kilka przypadków rocznie. Kobiety podpisują dokument, w którym zrzekają się praw rodzicielskich. My przekazujemy maleństwo do domu małego dziecko - mówi Iwona Michańcio, naczelna pielęgniarka wałbrzyskiej porodówki. W domu dziecka na Asnyka mówią, że przypadki podrzucania becika pod drzwi już zanikły. - Bardzo sporadycznie jest tak, że mamy przychodzą do nas i proszą o zajęcie się dzieckiem. Z różnych przyczyn nie mogą się nimi zajmować. Bywa tak, że potem po nie wracają - opowiada Iwona Matuszewicz, dyrektorka placówki. Michał Wyszowski wyszowski@nww.pl Takie rzeczy naprawdę się zdarzają Koniec grudnia 2005 - W śmietniku na Nowym Mieście znaleziono żywego niemowlaka. Matka, której poszukiwali policjanci, porzuciła go tam tuż po porodzie. To prawdziwy cud, że dziecko znalazła 51- letnia wałbrzyszanka, która w nocy zbierała metalowe odpady. Wyciągnęła dziecko z kontenera, okryła kurtką i wezwała pogotowie. Bez wątpienia ocaliła mu życie, niemowlak w minusowej temperaturze wśród śmieci, nie dotrwałby do rana. Przełom kwietnia i maja 2007 - 33-letnia mieszkanka Świdnicy, wyjechała za granicę. Kuratora sądowego poinformowała, że dzieci pozostaną pod opieką siostry, która mieszka 50 kilometrów dalej. Jednak tak naprawdę piątka dzieci od 3 do 14 lat, musiała radzić sobie sama. Policję zawiadomili zaniepokojeni sąsiedzi. Lekarz, który przyjechał na miejsce wraz z mundurowymi, stwierdził skrajne wyczerpanie najstarszej dziewczynki, która opiekowała się resztą. Do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko matce.