Co Pan robił w czasie powodzi w 1997 roku? Profesor Wojciech Sitek: Byłem tam gdzie byli wszyscy kochający swoje miasto wrocławianie. Pomagałem ratować miasto i ludzki dobytek. Układałem worki z piaskiem. Od pierwszego dnia robiłem też zdjęcia. Notowałem rozmowy. Zapisywałem spostrzeżenia. I co Pan spostrzegł? W czasie powodzi ujawnił się fenomen wrocławskiej wspólnoty. Było to coś zupełnie wyjątkowego. Radykalnie spadła liczba kryminalnych przestępstw, nie było masowych rabunków. Mieszkańcy Wrocławia spontanicznie reagowali na zagrożenie: układali worki z piaskiem, pilnowali wałów, zabezpieczali umocnienia. Tysiące ludzi opanował jakiś specjalny rodzaj entuzjazmu. Choć straty były duże - 3000 mieszkańców miasta zostało bez dachu nad głową - to wspomnienie tamtego entuzjazmu stało się częścią wrocławskiej mitologii. Mieszkańcy niektórych dzielnic do dzisiaj spotykają się w rocznicę powodzi. I to jest takie niezwykłe? To przecież jest normalne. Nie zawsze. Wystarczy podać przykład tragicznej powodzi w Nowym Orleanie. Tam bogaci mieszkańcy po prostu uciekli z miasta zostawiając biednych bez pomocy. Ale my Polacy zawsze jednoczymy się w obliczu klęski. Tak, ale wrocławianie zachowali się wyjątkowo. Taka powszechna i spontaniczna mobilizacja w czasie powodzi w 1997 roku była tylko we Wrocławiu. Złożyło się na nią oczywiście wiele okoliczności. Jest jednak faktem, że w innych miastach, które dotknęła powódź, nie wystąpiły takie masowe i spontaniczne działania mieszkańców. Taka wspólnota jaka powstała u nas, nie jest typową reakcją na zagrożenie. W większości znanych mi przypadków ludzie, po prostu oczekują na działanie odpowiednich służb. Wrocławianie wzięli sprawy w swoje ręce i skutecznie przeciwstawili się kataklizmowi. O powodzi To prof. Sitek wydał książkę pt. "Wspólnota i Zagrożenie", w której bardzo dokładnie analizuje zachowania wrocławian jako społeczności w czasie kataklizmu. Jego wnioski są niezwykle budujące. Jego praca naukowa dowodzi, że jako wspólnota zachowaliśmy się nietypowo - czyli wzorowo. W obliczu tragedii zniknęły podziały na bogatych i biednych, wykształconych i robotników. I co najważniejsze zamiast myśleć o własnym dobytku w pierwszej kolejności rzuciliśmy się na ratunek starówce, bibliotekom i zabytkom. Agnieszka Korzeniowska agnieszka.korzeniowska@echomiasta.pl