To prawdziwe wariactwo. Najpierw zjeżdżając z góry rozpędzają swoje rowery do zawrotnej prędkości. Potem odbijają się na specjalnej skoczni niczym Małysz i już rower jest 10 metrów nad ziemią. Ale jeszcze zanim spadną na ziemię, w powietrzu wykonują nieprawdopodobne wręcz ewolucje. Tych "magików" zobaczyć można najczęściej w okolicach Lasku Osobowickiego. Dirt jumping od ewolucji wykonywanych np. w skateparkach różnią go dwie rzeczy. Po pierwsze, rowery mają normalne rozmiary kół i na ulicy laik nie odróżni ich od innych "górali". Po drugie, tor i wszystkie przeszkody, zawodnicy robią sobie sami, przy użyciu... łopaty. To sport bardzo popularny w Stanach Zjednoczonych, ostatnio także w Niemczech czy Czechach. Teraz dotarł też do Wrocławia i ma już kilkudziesięciu zawodników. Przypadkowy nałóg - To jest jak nałóg. Nie wyobrażam sobie dnia, w którym parę razy bym nie skoczył - mówi siedemnastoletni Michał "Fuga" Wdowikowski, który od półtora roku uprawia dirt jumping. - Gdy pada deszcz to jestem w skateparku przy Legnickiej. A jak świeci słońce w lasku koło Osobowic - dodaje. "Fuga" trafił tu przypadkiem, jak większość młodych adeptów tego sportu. - Przejeżdżałem obok rowerem. Zobaczyłem ludzi skaczących tu na rowerach, podjechałem się przyjrzeć i tak już zostałem - mówi "Fuga". Tor powstał przez zupełny przypadek. Zapaleńcy dirta wykorzystali usypaną, przy okazji jakieś inwestycji górkę ziemi. Sami, łopatą właśnie, zrobili sobie przeszkody. Dziś tor pomaga utrzymać pięciu amatorów dirta. - Buduje zawsze kilka osób, ale jeździć chce znacznie więcej - śmieje się piętnastoletni Andrzej "Nitek". Dla niego dirt rozpoczął się w marcu. Razem z kolegą, Tomkiem, trafił tu przypadkiem. I został. Zabawa nie dla strachliwych Andrzej i Tomek dopiero zaczynają. "Fuga" robi już "disco": w powietrzu odrywa obie nogi od pedałów i trzyma się jedną ręką kierownicy. Kolejny stopień wtajemniczenia to "supermeny" i "bakflipy". Pierwsza ewolucja polega na tym, że w powietrzu ciało dirciarza leci równolegle do roweru nad nim. Bakflip to po prostu fikołek w powietrzu: człowieka i roweru. Ale to już wyższa szkoła jazdy. Nie zawsze jest to bezpieczne. Na naszych oczach "Fuga" miał, jak to sam określił, drobny wypadek. - Za szybko jechałem i nie trafiłem w powietrzu w pedał - wyjaśnia Michał "Fuga". Efekt: pocharatany podbródek i łokieć oraz stłuczone palce. W tym sporcie drobnostka. Zdarzyły się już, na całym świecie, 3 ofiary śmiertelne. Urazy to tutaj codzienność. - Wstrząsy mózgu się nie liczą. Jedynie połamane kości - mówi Maciek "Major", który przygodę z tym sportem zaczął 4 lata temu. - Tu nie ma miejsca na strach. Jeśli ktoś się boi, to lepiej niech nie zaczyna, bo zrobi sobie krzywdę - dodaje. Żeby był legalny Tor przy Lesie Osobowickim nie jest jedyny. We Wrocławiu drugi znajduje się w rejonie Złotnik. Oba są nielegalne. Dlaczego? Bo tory powstają bez żadnych pozwoleń i najczęściej są na terenie gminy. - Rozmawialiśmy wstępnie z gminą o uzyskaniu terenu pod legalny tor. Właściwie potrzebny jest tylko kawałek gruntu. Ci chłopcy sami zrobią sobie na nim tor - mówi Zdzisław Wdowikowski, który rozpoczął już starania o utworzenie wrocławskiej drużyny. Miałaby ona oficjalnie startować w zawodach. Mogłaby też zdobywać sponsorów i co najważniejsze opiekować się torem. Mamy nadzieję, że im się uda! Bartłomiej Knapik bartlomiej.knapik@echomiasta.pl