Miłość pani Walentyny - Walentynki? Oczywiście, że obchodzę. W końcu to także moje święto - Walentyna Kubiak uśmiecha się ciepło. Ma 85 lat, a promienieje energią młodej dziewczyny. - W tym roku przyjdą do mnie koleżanki, mamy też zabawę w Klubie Seniora. Pani Walentyna jest wdową od piętnastu lat, ale obecność męża jest w domu wyczuwalna na każdym kroku. Przypominają go zdjęcia w albumie (przystojny amant z papierosem w dłoni), fotografie na ścianach. Najwięcej mówi jednak święty obrazek z 1944 roku. Z tyłu napis: "Wacław Kubiak - Wanda Rudenska. Pamiątka ślubu zawartego dnia 27 czerwca 1945 w Kościele Św. Józefa w Hessen, Westfalia, Niemcy". Na nią mówili Wanda, a na niego Walter. Ona pochodziła z okolic Doniecka, a on z Radomska. - Pamiętam, jak jeszcze na Ukrainie, kiedy byłam bardzo młodą dziewczyną, cyganka wróżyła mi z ziaren fasoli - opowiada. - Powiedziała, że wyjadę do innego kraju i wyjdę za mąż za obcokrajowca. Strasznie wtedy płakałam. W 1942 roku Niemcy wywieźli ją do obozu pracy w Dortmundzie. Po dwóch latach fabryka została zbombardowana. Walentyna uciekła i zaczęła pracę u gospodarza. - Mieliśmy takie spotkanie pracujących w Niemczech obcokrajowców - wspomina. - Kiedy z niego wracałam, zaczepił mnie jakiś chłopak i pyta, ile mam lat. Dziewiętnaście - mówię. A on, że ma dwadzieścia. Oczywiście skłamał, bo miał już 27. Ale przystojny był bardzo, czysty, ubrany porządnie. Kiedy przyszło uczucie? Po miesiącu chyba, nie było co czekać. Pani Walentyna pamięta, jak stanęli gdzieś pod drzewem i Wacław powiedział: wyjdź za mnie, bo mam w Radomsku kamienicę. - Oczywiście nie miał, tylko chciał mi zaimponować - uśmiecha się. Ślub wzięli w Niemczech, w obozie przejściowym. Tam, w styczniu 46r. przyszła na świat ich pierwsza córka - Henia. Zdecydowali, że przyjadą do Polski, do Wrocławia. - Dotarliśmy tu na Boże Narodzenie. Miasto było ruiną. Ulicy Legnickiej nie było prawie wcale, zostały dwa czy trzy domy. Mieszkaliśmy początkowo w jakimś ośrodku dla repatriantów. Ja tam z córką siedziałam, a mąż szukał dla nas domu. Znalazł w końcu, na Pilczycach. Za domem było pusto, tylko łąki. Jak to zobaczyłam, to zaczęłam płakać, że mi się nie podoba, że chcę bliżej ludzi. A on śmiał się ze mnie, ten mój mąż. Zostaliśmy w tym domu i tam przyszły na świat nasze kolejne dwie córki: Hala i Ircia. Teraz mam siedmioro wnucząt i dziesięcioro prawnucząt. Oboje ciężko potem pracowali. Brali udział w odbudowie Wrocławia, potem Wacław został ślusarzem w Pafawagu, a Walentyna zrobiła kurs pedagogiczny i zaczęła pracę jako nauczyciel języka rosyjskiego w szkole na Stabłowicach. Przepracowała tam 27 lat. Uczniowie nazywali ją "ciocią Walą". Jaka była jej miłość do męża? Zastanawia się chwilę. - To nie tak, jak u niektórych, że ciągłe przytulanie, miłosne wyznania i całusy. Wiele razem przeżyliśmy, dbaliśmy o siebie, opiekowaliśmy się sobą. Mąż bardzo szanował rodzinę. Pomimo wszystkich trudności, mieliśmy dobre życie. Byli małżeństwem przez 50 lat. 50 lat bez trzech miesięcy. Zakochani z hukiem Był listopad 1997 roku. Cały Wrocław mówił wtedy o zderzeniu "siedemnastek" na Klecinie. Niewiele osób wiedziało jednak, że na ulicy Przyjaźni "zderzyli się" zakochani. Młoda motornicza jak co dzień wsiadła do tramwaju. Nastrój miała kiepski, bo rano posprzeczała się z partnerem. Stefan był doświadczonym pracownikiem MPK. Jeździł już kilka lat. - Kiedy zaczynałam, był moim mentorem. To znaczy że sprawdzał, czy mam już potrzebne kwalifikacje. No i coś zaiskrzyło - wspomina Alicja. Feralnego dnia wsiadła w "siedemnastkę" i chciała szybko dojechać na pętlę. Spotkać Stefana, porozmawiać, wyjaśnić. Na ulicy Przyjaźni sygnalizator zezwolił jej na wjazd. - Ruszyłam. Ale ruszył też tramwaj nadjeżdżający z przeciwka. Kto w kabinie? Nie wierzyłam, Stefek! Nie było szansy na uniknięcie zderzenia. Położyłam się na pulpicie, a on pokazał mi tylko, żebym uciekała do wagonu. Zdążyłam dotrzeć do drzwi, kiedy siła uderzenia wepchnęła mnie z powrotem do kabiny. Alicja nie pamięta daty i godziny wypadku, ale jest pewna, że pamięta je Stefan. - On wszystko pamięta. Jest systematyczny i uporządkowany. Zupełnie inaczej, niż ja. W wypadku na szczęście nikt nie doznał poważniejszych obrażeń, poza jedną z pasażerek, która wybiła sobie zęby. Chociaż sygnalizatory pozwoliły na wjazd obu tramwajów, motorniczych uznano za współwinnych wypadku. Nie zachowali szczególnej ostrożności. - To było trudne doświadczenie, ale bardzo nas zbliżyło - mówi Ala. - Od tej pory, nasz związek pełen był przypadków, nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, zrozumienia bez słów. - Przykład? Tramwaje nie wystarczą? To proszę posłuchać historii o psie. Stefek kiedyś nie przepadał za psami. Lubi porządek, a one przecież brudzą, w domu pełno sierści. Tak mówił. Ale jak miałam złamaną nogę, to mi tego psa w końcu kupił. Tylko, że po kilku miesiącach Pusia nam zginęła. Wybiegła z mieszkania i ktoś ją musiał zabrać do samochodu. Stefan bardzo się przejął i rozpoczął poszukiwania. Pewnego dnia, kiedy już prawie straciliśmy nadzieję, pojechaliśmy na wycieczkę rowerową na Oporów. Stefanowi pobrudziła się błotem torba, więc zatrzymaliśmy się przy rzece, żeby ją opłukać. Tuż obok, pranie robili bezdomni. I jeden z nich powiedział do Stefana: "Pilnuj pan lepiej roweru, żeby panu nie ukradli." A Stefek mu na to, że ostatnio zginął mu pies, więc o rower już się nie boi. A bezdomny, Zdzichu się nazywał, pyta, jaki to pies. To mu Stefan mówi, że mały, czarny i zdjęcie pokazuje, bo miał przy sobie. Na to Zdzichu odpowiada, że takiego samego psa ma od niedawna kobieta, która przychodzi "na zupy" do Caritasu przy Grabiszyńskiej. I nie uwierzy pani, ale mój mężczyzna tam zaczął jeździć. Jeździł kilka razy, aż w końcu ją zobaczył. Z naszym psem. Kobieta przyznała, że psa zabrała spod szpitala na Wiśniowej, bo ktoś wyrzucił go z samochodu. Ta historia to dla Ali podsumowanie jej fascynacji Stefanem. - Przez to, że lubi porządek (koniecznie musiał zmyć błoto z torby), że chętnie ze wszystkimi rozmawia (nawiązał dialog ze Zdzichem), że jest uparty (przez kilka dni jeździł do Caritasu), no i że chce dla mnie jak najlepiej (zgodził się kupić psa) Punia jest dzisiaj z nami. I właśnie za to wszystko tak go kocham. Szesnasty lewel uczuć - Pierwszy pocałunek to się nie liczy, bo ona się ze wszystkimi całowała. Ja o tym nie wiedziałem i dlatego mi się podobała. Ale potem koledzy mi powiedzieli. Kacper ma 10 lat i dokładnie wie, jaka powinna być jego dziewczyna. - Musi mieć średnią między 4,5 a 5,8, żeby można było czasami zadanie spisać. Ale nie taka kujonka, tylko inteligentna. Raczej niższa ode mnie, albo mojego wzrostu. Blondynka. Musi lubić gry komputerowe, trochę sport i koniecznie kochać psy. Wymagania są jednak czysto teoretyczne, bo Kacper zakocha się dopiero, jak będzie miał 14 lat. Wtedy można już tak na poważnie. No i będzie mógł mieć własną kartę płatniczą (przynajmniej tak słyszał w reklamie) i zaprosić dziewczynę do kina albo kupić jej kwiatka, bo one to bardzo lubią i to jest najlepszy sposób na podryw. Na razie szkoda mu kieszonkowego. Woli je wydać na chipsy i słodycze. Konkretne plany na przyszłość nie przeszkadzają jednak w tym, żeby już wcześniej interesować się dziewczynami . - Jak byłem w przedszkolu, to powiedziałem mamie, że się zakochałem w Joasi. Powiedziałem, ale na drugi dzień już zapomniałem. Historia z Joasią miała jednak ciąg dalszy. - W zerówce cały czas mi się podobała, ale wtedy pojawiła się ta Magda. Miała jasne włosy, dwie kitki i niebieskie oczy. Budowała z koleżankami domki z krzeseł i koca, a potem zapraszała chłopców do środka. I mówiła: "ty jesteś mężem, a ja żoną. To mnie teraz pocałuj". No to pocałowałem, ale nie pamiętam jak było. Wiem tylko, że to był mój pierwszy pocałunek z dziewczyną poniżej trzydziestki. Magda okazała się zbyt rozpustna, dlatego Kacper się cieszy, że poszła do innej szkoły. Joasia do dzisiaj jest z nim w jednej klasie. - Podoba mi się, bo ma takie rudo - blond włosy, jak pomarańcza, jest spokojna, miła i zabawna. Może kiedyś nawet poproszę ją o chodzenie, bo tym się można przed chłopakami pochwalić. A oni to już mają doświadczenie. Adam chodził z Olą, ale ją rzucił, bo ona leciała na Krzyśka, co jest sportowcem. Niedawno w życiu Kacpra pojawiła się jednak nowa kobieta. - Poznaliśmy się dokładnie 56 dni temu. Ja miałem lewel 19, a ona 16. Zapytałem ją, czy będzie ze mną chodzić. A ona na to: nom. To znaczy, że się zgodziła. O co chodzi z lewelami? Gramy w RPG przez Internet. Oboje jesteśmy tropicielami. Walczymy, wędrujemy, rozwiązujemy zagadki. A poza tym to nie wiem o niej za dużo. Ma tyle lat co ja, brata i psa. Może kiedyś się poznamy poza grą, ale trochę się boję, bo nie wiem jak wygląda. Walentynki Kacper spędzi jak co roku. - Będziemy losować dziewczyny i pytać je, jaki mają ulubiony kolor. Potem zrobimy dla nich takie obklejone bibułą pudełka. Nuda i dziecinada. Kornelia Trytko