Adam Cieślik: Jakie miejsca pamięta pan z dzieciństwa? Stanisław Huskowski: - Park Szytnicki i Stadion Olimpijski. Oba były blisko miejsca, w którym mieszkałem. Szczytnicki był bardziej dziki niż dziś. Miał mnóstwo zakamarków. Lubiłem bardzo w nich błądzić. A kiedy podrosłem, to lubiłem ten park jeszcze bardziej. Bo wtedy zamiast podglądać jak się całują, sam się w tych zakamarkach całowałem. A gdzie wtedy można było spotkać ładne dziewczyny? - Przede wszystkim w szkole. Ja chodziłem do 103, którą później przekształcono w 45. W tej szkole uczyło się 1300 uczniów. Była w tym czasie największa we Wrocławiu. No i można je było spotkać po mszy, pod kościołem. Bo ja akurat po dyskotekach nie biegałem. A gdzie można było zjeść w mieście dobre lody? - Było jedno takie miejsce. Na Komandorskiej u Krutego. Pamiętam to dobrze. Gałka kosztowała złotówkę i wszyscy w szkole przeliczali długi na gałki. Pożyczało się nie 3 złote, ale na trzy gałki u Krutego. A były miejsca, których pan unikał? - Bardzo długo nie mogłem się przyzwyczaić do miasta za mostem Zwierzynieckim. Przecież jeszcze w latach 60. kilka przecznic od Rynku były ruiny i gruzy. Kliniki przy ul. Skłodowskiej-Curie źle mi się kojarzyły, bo były z pruskiej cegły. Długo czułem się we Wrocławiu jak intruz. Po raz pierwszy poczułem się tu jak u siebie po 1989 roku. W wolnej Polsce. Czy był pan urwisem? - Nie. Byłem grzeczny i zastrachany. A czego się pan bał? - Miałem o dwa lata starszą siostrę, której koleżanka mnie biła. Za co? - A to różnie. Pewnie głównie za to, że coś spsociłem. Gdy miałem siedem albo osiem lat, pojechałem na Rynek do takiego sklepu, chemia, i kupiłem długą igielitową linkę, z której skręciłem pejczyk i przestała mnie bić. Pan jej przylał? - Tak. To był jedyny raz, w którym uderzyłem dziewczynkę. I jedyny raz kiedy użyłem tego pejczyka. Wyrzucił go pan? - Tak. W moim kościele pod wezwaniem św. Ducha na wielkiej wyspie był wspaniały ksiądz. Na jednym z kazań powiedział, że największym grzechem jest taki, gdy długo planuje się zrobienie komuś krzywdy. Wtedy przypomniałem sobie, że codziennie wyciągałem linkę, zaplatałem kilka warkoczyków i chowałem. Wtedy wydawało mi się, że ksiądz mówi akurat o mnie. Prosto po mszy pognałem więc do domu i wyrzuciłem pejczyk. Potem już się jednak księdza tak bardzo nie słuchałem. Adam Cieślik redakcja.wroclaw@echomiasta.pl