- Długo czekaliśmy na naszego synka, a teraz - gdy się już urodził - znów czekamy. Tym razem na dzień, w którym będziemy mogli w końcu zabrać go do domu. Nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa - mówi Dorota, mama Igorka, ze łzami w oczach. Przyznaje, że nie śmiała się od czterech miesięcy. Mały Igor urodził się o sześć tygodni za wcześnie. Miał pecha. Zamartwica urodzeniowa, niewydolność oddechowa, zespół zachłyśnięcia smółką - takie rozpoznanie widnieje w karcie informacyjnej malucha. Przez 87 dni chłopczyk podłączony był do respiratora, z tego powodu nastąpiła u niego dysplazja oskrzelowo-płucna, w wyniku której nie może samodzielnie oddychać - jego maleńkie płuca po prostu sobie z tym nie radzą. U malucha nie rozpoznano na szczęście żadnych powikłań neurologicznych. Igor normalnie się rozwija, bez problemu rozpoznaje swoich rodziców. Od niedawna leży w namiocie tlenowym, ostatnio zaczął nawet jeść z butelki. - Nasze życie od czterech miesięcy dzieli się na pracę i szpital. Zawiesiłam urlop macierzyński, przyda się, kiedy Igor wreszcie wyjdzie ze szpitala -mówi Dorota. - Zaraz po pracy jadę do szpitala żeby nakarmić mojego synka, pobawić się z nim, zobaczyć jego uśmiech. On tak pięknie się śmieje... Kiedy ja jestem w pracy u małego jest mój mąż - Sebastian. Staramy się, żeby przynajmniej jedno z nas ciągle przy nim było. Gdyby nie najbliżsi chyba nie jedlibyśmy obiadów, bo szkoda nam czasu nawet na gotowanie. Wolimy spędzić go z dzieckiem. Początkowo lekarze zapewniali, że chłopiec spędzi w szpitalu dwa miesiące, później zaczęli mówić o trzech, teraz jest mowa nawet o roku. - Moglibyśmy zabrać Igora do domu, gdybyśmy mieli specjalistyczny sprzęt, który pomoże mu oddychać - mówi Dorota. - Potrzebny jest koncentrator tlenu oraz budka tlenowa z reduktorem i aparat ambu. Sprzęt można by wypożyczyć ze szpitala, ale jest jeszcze jeden problem - Synagis, preparat stosowany przy zapobieganiu ciężkiej chorobie dróg oddechowych wywołanej m.in. przez długotrwałe stosowanie respiratora. Szpital złożył zapotrzebowanie w NFZ, czekamy na odpowiedź, ale boimy się, że wniosek może zostać odrzucony. Według przepisów, lek należy się dzieciom, które urodziły się z masą około 1000 gram, tymczasem Igor gdy się urodził ważył więcej, bo 2050 gram. Kolejnym paradoksem jest fakt, że fundusz pokrywa koszt tylko jednej dawki preparatu, a potrzebne są co najmniej trzy w miesięcznych odstępach, każda z nich kosztuje 5 tysięcy złotych. Oprócz tego chłopiec wymaga rehabilitacji i opieki pulmonologa, a to kolejne wydatki. - Pomagają nam najbliżsi, jesteśmy pod opieką Fundacji "Na Ratunek dzieciom Zagłębia Miedziowego", szukamy ratunku wszędzie, gdzie jest to możliwe - mówi Sebastian. - Nasz syn nauczył nas walki o jego zdrowie i życie, o nasze wspólne szczęście. Mam nadzieję, że kiedyś zagram z nim w piłkę - dodaje Sebastian, który jest piłkarzem. Lilla Sadowska Chcesz pomóc małemu Igorowi? Prosimy o kontakt na adres polskalokalna@firma.interia.pl