Poskarżył się mamie i jednej z nauczycielek. I został odesłany do domu. - Sytuacja tego chłopca odkrywa wierzchołek góry lodowej - mówią nam wychowawcy z ośrodka. Ich zdaniem, dyrekcja jako straszaka często używa policjantów, zwłaszcza, gdy wychowawcy nie radzą sobie z dziećmi. A. ma 16 lat. W ośrodku znalazł się m.in. z powodu niezrealizowania obowiązku szkolnego. Któregoś dnia przyszedł do jednej z wychowawczyń porozmawiać. Mówi, że nie może już wytrzymać, bo inna z zatrudnionych w placówce pań nie daje mu spokoju. - Mówił, że boi się przebywać w jej obecności, zwłaszcza w sytuacjach sam na sam. Wychowawczyni miała go nękać kupując drogie prezenty, które zostawiała pod poduszką albo odwiedzając go w nocy, czy wysyłając dziesiątki sms-ów - relacjonuje Marta Woźniakowska, była wychowawczyni w walimskim MOS-ie, która zwolniła się z pracy krótko po tych wydarzeniach. Wersję A. potwierdzają podczas rozmowy z Woźniakowską inni wychowankowie, m.in. współlokatorzy 16-latka. Wychowawczyni nie ma wątpliwości, co zrobić, kiedy chłopak pokazuje jej sms-y (było ich około 80), jakie dostawał od starszej od niego o 20 lat nauczycielki. ..."Boję się, że nie wrócisz"... "Tęsknię za tobą"... Ufam ci"... "Jak to się wyda, to będzie koniec wszystkiego"... Sporządza notatkę służbową i przekazuje dyrekcji. Oddzwania też na numer telefonu, z którego przychodziły sms-y do A. Odbiera mąż jej koleżanki z pracy i grozi, że wszelkie insynuacje na temat jego żony źle się skończą. Wiec pani Marta zgłasza sprawę policji, bo czuje się zagrożona. I oczekuje na reakcję dyrekcji. Doczekała się. Zgłoszenie trafia do prokuratury oraz starostwa i kuratorium, a dyrektor ośrodka uznała, że... A. powinien pozostać w domu, przez jakiś czas. Tymczasem podejrzewana wychowawczyni nadal pracuje. A. wraca do domu, bo powiedział prawdę - Musiałam stamtąd odejść, bo nie mogłam dłużej patrzeć na to, co tam się dzieje. Jakim prawem pani dyrektor odesłała tego chłopca do domu? Uniemożliwiła mu tym samym realizowanie obowiązku szkolnego, a z tego powodu sąd skierował go do MOS-u. Należało odizolować wychowawcę od dzieci, a nie na odwrót - uważa Marta Woźniakowska. - Jego stan emocjonalny był taki, że uznaliśmy, że będzie dla niego lepiej, jeśli pozostanie w domu - wyjaśnia Ewa Bucholc, dyrektor Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii w Walimiu. - Jednak nie zostawialiśmy go z problemem samego. Nasza pani psycholog była do dyspozycji chłopca i jego matki. Cezary Kuriata, wychowawca z 20-letnim stażem pracy jest innego zdania. - Umieszczenie dziecka w placówce jakiegokolwiek typu świadczy o pewnej niewydolności jego środowiska rodzinnego. Tym bardziej pozbywanie się go przez placówkę, w sytuacji trudnej dla dziecka i odsyłanie go do domu, jest "starą, sprawdzoną metodą" zamiatania problemów pod dywan, gdy brak kompetencji wychowawczych. Zwłaszcza, że w ośrodku pracują pedagog, psycholog i terapeuta. Dyrektor MOS-u przekonuje, że dopóki nie zakończy się prokuratorskie śledztwo, nic nie może zrobić w stosunku do swojej podwładnej. - Nie ma możliwości zawieszenia takiego nauczyciela, dopóki nie zostaną postawione mu zarzuty - zapewnia Bucholc. Innego zdania jest jednak kuratorium oświaty i branżowy związek zawodowy. Dyrektor placówki może bowiem złożyć wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego, a wówczas musiałby go zwiesić w wykonywaniu obowiązków ze względu na dobro dziecka (art. 83.1 pkt 1a Karty Nauczyciela). Wszyscy zakładają ręce Starostwo powiatowe, jako organ prowadzący jednostkę, wie o sprawie, ale nie podjął żadnych działań. Czeka. Wcześniej kontrolował MOS, ale pod względem finansowym. Ponieważ ujawniono liczne uchybienia (brak szczegółowej analityki należności budżetowych, brak egzekwowania należności z tytułu odpłatności wychowanków za wyżywienie, przyznanie dodatków do wynagrodzeń pracowników niezgodne z rozporządzeniem ministra, nieprawidłowości w ewidencjonowaniu i wydatkowaniu środków finansowych z ZFŚS i inne), dyrektor została ukarana upomnieniem. Po rozmowach wychowawców ze starostą nie ma śladu w dokumentacji urzędu. - Wydział Edukacji, Kultury i Sportu nie otrzymał jakichkolwiek skarg od wychowawców - mówi Katarzyna Dyląg-Marcinkowska, rzeczniczka starostwa. Podobny brak reakcji wykazuje kuratorium. - Otrzymaliśmy od pani dyrektor informację, ale dość ogólną, mówiącą o naruszeniu dobra dziecka. Wizytator poprosił o dodatkowe wyjaśnienia, by mógł podjąć stosowne kroki - informuje Janina Jakubowska, rzecznik wrocławskiego kuratorium. Wierzchołek góry... Wychowawcy, z którymi rozmawiano o sprawie twierdzą, że przypadek molestowania A. to wierzchołek góry lodowej. Dlatego już boją się, że zostanie "wyciszona". - Po tym, jak ujrzało to światło dzienne, czyniono starania, by sprawę zatuszować. W ośrodku była, jak zresztą często, policja i próbowano wmówić jednemu z wychowanków, że ukradł telefon podejrzewanej wychowawczyni i to on wysyłał sms-y do A. Na szczęście chłopak się nie złamał i nie dał się wrobić - opowiada jedna z wychowawczyń. - Policja jest tam używana jako straszak. To wychowawca jest w ośrodku po to, by pracować z młodzieżą. Przecież wiadomo, że nikt nie trafia tam w nagrodę. Tymczasem, kiedy wychowawcy sobie nie radzą, wzywają policję - przyznaje Leszek Janusz, wychowawca z ośrodka, który od kilku miesięcy jest na urlopie zdrowotnym. Jak mówi, też "nie wytrzymał sytuacji" w MOS-ie. Dyrektor Bucholc nie jest w stanie określić dokładnie, jak często przyjeżdżają mundurowi. Najczęściej, gdy dochodzi do agresji. Nawet słownej. - Współpracujemy z policją bardzo ściśle, czasem zapraszamy ich na zespoły wychowawcze, ale też na interwencje. Tak często, jak to jest konieczne - mówi dyrektor MOS. Jakich argumentów wtedy używają w stosunku do wychowanków? Na przykład tego, że mogą być przeniesieni do innego ośrodka. A tego podobno młodzież boi się najbardziej. Niestety, nie udało się porozmawiać z wychowankami, ponieważ dyrekcja uznała, że mogłoby to mieć "zły wpływ na ich stan emocjonalny". Magdalena Sośnicka-Dzwonek dzwonek@nww.pl