Drugiego dnia świąt, wrocławianie odeszli od zastawionych stołów i tłumnie przybyli na Rynek. - Przedwczoraj większość czasu spędziliśmy przed telewizorem - mówi Piotr Miłkowski. - Wczoraj pokazałem naszym przyjaciołom z Opola wrocławską starówkę. Gościom przypadła do gustu zwłaszcza ustawiona w Rynku szopka. - Fajne są te żywe kózki i konik. Tylko szkoda, że one tak muszą stać cały czas na zimnie - martwi się 7-letnia Patrycja. Andrzej Markowski, główny organizator szopki zapewnia, że zwierzętom nie dzieje się krzywda. - Mają pod sobą ponad 30 centymetrów ściółki, na pewno nie jest im zimno. Kozy, owce, kucyk i krowa Ola rzeczywiście wyglądały na zadowolone. Nie przeszkadzały im nawet błyskające wokół flesze aparatów. Tegoroczna szopka stanęła na Rynku 19 grudnia. W ramach "Wrocławskiego Betlejem 2008" wystąpiły między innymi Orkiestra Reprezentacyjna Policji Dolnośląskiej, Tercet Egzotyczny, młodzieżowe chóry i zespoły. Atmosferę rozgrzewała też Kapela Góralska "Tekla", której członkowie zawitali do Wrocławia z Beskidu Śląskiego. - Naszym głównym celem było przedstawianie ewangelii i przekazu religijnego - mówił Markowski. - Występy, poczęstunki i koncerty to element dodatkowy. Nie chcieliśmy robić imprezy komercyjnej, zagłuszającej istotę Świąt Bożego Narodzenia. Podczas kilku dni ekspozycji szopki, zdarzyło się jednak kilka nieprzyjemnych incydentów. - Już pierwszego dnia mieliśmy problemy ze strażą miejską - mówi Markowski. - Chociaż wystąpiliśmy o pozwolenie na wjazd samochodów ze sprzętem na Rynek, dostałem mandat w wysokości 500 złotych. Chodziło o samochód osobowy, do którego ekipa stawiająca szopkę chciała schować kable. Sprawa trafiła do sądu grodzkiego. - Jeśli będzie trzeba, to zapłacę - mówi organizator. - Szkoda tylko, że służby podległe prezydentowi miasta, który objął patronat nad imprezą, utrudniały nam pracę. Przez to montaż szopki opóźnił się o trzy godziny. Kolejny incydent związany był z zakazem wjazdu w okolice Rynku autokaru, który przywiózł dzieci z Powiatowego Zespołu Szkół z Krzyżowic. Miały one przedstawić wigilijne jasełka. - Dowiedziałem się, że komendant nie wyraził zgody na wjazd autokaru dalej niż na ul. Kazimierza Wielkiego - złości się Markowski. - Zamiast współpracy, kolejne utrudnienia. To nie wszystko. W pierwszy dzień świąt, około godziny 22, do Markowskiego zadzwonił pilnujący szopki ochroniarz. Okazało się, że pijany mężczyzna wdarł się na jej teren i rozbił puszkę na datki. Doszło do szarpaniny. Ochroniarz zadzwonił po straż miejską, która zjawiła się na miejscu dopiero po 15 minutach. Po awanturniku nie było już śladu. - Przecież oni mają tu dosłownie dwa kroki - mówi organizator. - Sam przyjechałem na miejsce, pozbierałem pieniądze i poszedłem do ich siedziby. Zastałem tam jedną panią, która oznajmiła, że jest tam sama i nic nie może zrobić. Jeden strażnik na całą okolicę? A gdyby grupa wandali chciała spalić szopkę? Markowski twierdzi, że problemy zdarzają cię co roku. - Z władzami miasta współpraca układa się dobrze, ale praca służb porządkowych pozostawia wiele do życzenia. To skandal. Kompletna dezorganizacja i brak planowania. KT