Do wypadku doszło na ścieżce prowadzącej przez tory na ogródki działkowe POD Bażant. Z relacji świadków wynika, że 50-letnie małżeństwo spacerowało po torach. - Jeden z naszych działkowców zauważył parę przy furtce. Chciał ich wpuścić, bo myślał, że zapomnieli kluczy na ogródek. Kobieta podziękowała i wytłumaczyła, że czekają na kogoś. Chwilę potem doszło do tragedii - opowiada pan Andrzej, emeryt. Kobieta i mężczyzna, którzy zginęli nie mieli tam ogródka. Nie wiadomo dlaczego od rana chodzili po torach. - Pociągi jeżdżą w tym miejscu ok. 100 km na godzinę. Maszynista nie miał szans na wyhamowanie składu - tłumaczy Oskar Olejnik z Zakładu Linii Kolejowych we Wrocławiu. Ciała zostały rozkawałkowane i rozrzucone na znaczną odległość. Okoliczności wypadku do późnego popołudnia badał prokurator i biegli sądowi. - O godzinie 14. wracałam do domu. Przy torach stał karawan. Początkowo myślałam, że zmarł ktoś z działkowców. W domu dowiedziałam się o wypadku - ubolewa Barbara Król - Sobocińska, sołtys Mirkowa. Przejście jest szczególnie niebezpieczne i wcześniej zdarzały się tam wypadki. Trzy lata temu pociąg zabił mężczyznę. Wiosnę tego roku pod kołami składu zginął inny pieszy. Kolej zamontowała tam tablice ostrzegawcze. Właściciele działek tłumaczą, że po wypadkach są wyczuleni i przechodzą ostrożnie przez tory. - Latem nadjeżdżającego pociągu w ogóle nie słychać. Hałas tłumią krzaki rosnące wzdłuż torów - mówi Grzegorz Walter z POD Bażant. Jacek Bomersbach