Samuel N. z wykształcenia jest fizjoterapeutą. W ostatnim czasie pracował jednak w lokalnych fabrykach. Stracił zatrudnienie. Urząd pracy odmówił mu pomocy. To miało doprowadzić do załamania, które zakończyło się tragedią na kamiennogórskim rynku. Mieszkańcy dwudziestotysięcznego miasteczka, którzy znali mężczyznę mówią, że był spokojny i grzeczny. - Był jednak dość wyobcowany i często nie słuchał innych - mówi jedna z mieszkanek, która poznała go w trakcie praktyk w miejscowym szpitalu. Ci, którzy pamiętają go ze szkoły, mówią, że już wtedy miał problemy. - Rodzice dużo od niego wymagali, ze względu na wyznanie był także szykanowany przez kolegów - powiedział reporterowi radia RMF FM chłopak, który chodził do tej samej szkoły. Jego problemy przekładały się na kontakty z rówieśnikami. W szkole zdarzały się bójki. Dużo od niego wymagali, bardzo dużo. Był wychowywany na kogoś wyjątkowego - tak o rodzicach Samuela N. mówią osoby, które pamiętają mężczyznę z czasów szkolnych. Tuż po tragedii w miasteczku aż huczało od plotek, że w mieszkaniu 27-latka wisiał zestaw pasów różnej grubości. Mężczyzna miał być nimi karany w dzieciństwie zależnie od przewinienia. (j.) Bartek Paulus