Na środowym Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy decydujący głos w sprawie podziału zysku należał do Andrzeja Dworzyckiego, szefa wrocławskiej delegatury ministerstwa Skarbu Państwa. Do ostatniej chwili czekał on na instrukcje z Warszawy, dwukrotnie prosząc o techniczną przerwę w obradach i konsultując się telefonicznie z Warszawą. W końcu po godzinie piętnastej przyszedł faks podpisany przez wiceministra Ireneusza Dąbrowskiego. Chwilę później okazało się, że PiS-owski rząd postanowił zażądać na dywidendę wszystkiego, co KGHM zarobił, czyli dokładnie 3.395.130.230 złotych i 53 groszy. Ministerstwo uzasadniało: zysk netto za I kwartał 2007 r. jest wyższy niż przed rokiem, notowania miedzi i srebra utrzymują się na wysokim poziomie, więc firma może z bieżących dochodów finansować zaplanowane inwestycje. Akcjonariusze Polskiej Miedzi dostaną po 16,98 zł za jedną akcję. Do Skarbu Państwa, który ma 41,79 proc. udziałów w spółce, popłynie z Lubina ponad 1,4 miliarda złotych, czyli mniej więcej tyle, ile żądają strajkujący w całym kraju lekarze. W kasie KGHM nie zostanie nic. Ani jeden grosz. Związkowcy twierdzą, że firma będzie się musiała zadłużyć, by zgodnie z uchwałą 10 lipca mieć gotówkę na wypłatę dywidendy. Rzecznik spółki Radosław Poraj- Różecki uspokaja, że nie będzie tak źle, bo potrzebne pieniądze leżą na kontach. - Nie mam wątpliwości: to działanie na szkodę KGHM, oznaczające, że minister nie rozumie roli tej firmy dla regionu - komentuje Józef Czyczerski, sekretarz rady nadzorczej i szef Solidarności w kopalniach miedzi. - W tej sytuacji zarząd spółki powinien podać się do dymisji - mówi Ryszard Zbrzyzny, szef ZZPPM. Zarząd spółki proponował przed walnym, by na dywidendę przeznaczyć 40 procent zysku (1,4 mld zł), ale liczył się z tym, że ministerstwo zażąda więcej. Spekulowano, że może to być nawet 80 proc. (2,8 mld zł). Decyzja, że właściciel chce 100 procent, była zaskoczeniem także dla prezesów - podaje "SPGW".