Ta jego pasja to statystowanie w filmach. Z pozoru wszystko wygląda zwyczajnie: mieszkanie na os. Różanym w Dzierżoniowie, rodzina, praca i tak dalej. Pana Mirka zdradzają jednak wielkie, niebieskie oczy. Oczy marzyciela. - Mam kontakt z ciekawymi ludźmi. Obserwuję, jak się zachowują, jak grają, jak powstaje film od strony technicznej. Widzę kino od kuchni. Samo przebywanie wśród artystów jest fajne. Nieraz są śmieszne sytuacje: aktor zapomni rolę albo zaczyna się śmiać i trzeba powtarzać scenę, często po wiele razy. Kropelka umyje wszystkie naczynia Do "branży" Mirosław Rudkowski trafił przypadkiem. Kilka lat temu będąc we Wrocławiu przeczytał w gazecie ogłoszenie o castingu. Zgłosił się, zrobili mu trochę zdjęć, trzeba było parę słów powiedzieć o sobie, wypełnił specjalną kartę i został zarejestrowany jako statysta w Wytwórni Filmów Fabularnych. Zostawił swój adres i telefon. - Odtąd co jakiś czas dzwonią do mnie z wytwórni i pytają, czy chcę zagrać w jakimś filmie, a ja albo się zgadzam, albo nie. Mam trochę kłopot z dojazdem, bo czasem trzeba być na planie bardzo wcześnie rano. Ci, co mieszkają we Wrocławiu mają więcej pracy. Pierwsze zlecenie: polsko-czeska reklama płynu do naczyń. Na filmiku trwa zabawa, goście bawią się, tańczą i śpiewają, a wśród nich pan Mirek. Chodziło oczywiście o to, że tylko kropelka reklamowanego płynu wystarczy do umycia wszystkich naczyń z imprezy. - Na stole było jedzenie, ale na niby, no i piwo, ze specjalnie zrobioną pianką, a my przechylaliśmy kufel udając, że pijemy - wspomina dzierżoniowianin. - Potem dopiero był catering. Pan Mirosław zdążył zagrać już w dwóch filmach wojennych. Pierwszy kręcili Rosjanie. Akcja toczy się podczas drugiej wojny światowej. Wojna dobiega końca, trwają walki wyzwoleńcze, amerykańskich żołnierzy grają studenci z Afryki. Na zdjęciach kręconych miedzy innymi we Wrocławiu Nadodrze - zaniedbane kamienice dobrze udawały wojenną pożogę i na stadionie olimpijskim pan Mirek w rosyjskim mundurze występuje jako kilka postaci: kierowca wojskowy, wartownik, a na końcu jako ranny żołnierz ubrany w pidżamę, w lazarecie. Rana w pół godziny Drugi film wojenny niemieckiego reżysera kręcono w Sobótce. Pan Mirek gra niemieckiego żołnierza podczas bitwy pod Verdun: maszeruje, biegnie podczas działań wojennych, pada na ziemię w razie wybuchu. W bitwie pan Mirek zostaje ranny - ma na sobie poszarpany, pomalowany farbą mundur, a na twarzy ranę z plasteliny - charakteryzacja zajęła prawie pół godziny. Tytułów obu filmów ani reżyserów nie pamięta, bo jak mówi, nie skupia się na szczegółach. Swoją własną służbę wojskową pan Mirosław odbył w Bolesławcu, w jednostce był kierowcą. Pamięta, jak chodził po mieście na patrole z ostrą bronią, był stan wojenny. Swoje zdjęcie w mundurze też umieścił w albumie pomiędzy fotografiami z planów filmów wojennych, tak dla porównania. Linda to równy gość, pogada Na kolejnych fotografiach widać pana Mirosława na planie zdjęciowym do filmu "Jasne, błękitne okna" w reżyserii Bogusława Lindy. Film był kręcony w 2006 roku w Dzierżoniowie, Niemczy i Bielawie. Główne role grały aktorki: Joanna Brodzik i Beata Kawka. Pan Mirek zagrał woźnego podczas scen kręconych w Zespole Szkół Radiotechnicznych w Dzierżoniowie. - W filmie przechodzę korytarzem, kiedy uczniowie wylatują z klas na przerwę. Nakręcili kilka scen, parę razy musiałem przejść. Pracę na planie wspominam dobrze, a Bogusław Linda to równy facet, pogada, żaden gwiazdor. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. W swoich albumach pan Mirek ma też fotki z planu polsatowskiego serialu "Pierwsza miłość" kręconego w różnych dzielnicach Wrocławia. Ostatnio na planie był w grudniu zeszłego roku. Sceny są kręcone z dużym wyprzedzeniem, dopiero po kilku tygodniach odcinek jest emitowany w telewizji. - Moja rola polegała na tym, że miałem przejść jakiś odcinek, na przykład chodnikiem. Grałem przechodnia wiele razy. Raz grałem w ogrodzie japońskim. Aktorka przechodziła przez mostek pchając przed sobą wózek z chorym mężczyzną. Mężczyzna wypada z wózka - aktora zastępuje tutaj kaskader, ja akurat przechodzę, więc pomagam go podnieść. Pomagam jej bez słowa - opowiada pan Mirek. Potem ogląda w telewizji, ale konkretny odcinek, w którym występuje, nie cały serial. Nie nagrywa też z telewizji, woli zdjęcia z planu. Na pamiątkowych, pozowanych zdjęciach z autografami widać pana Mirka z aktorami z serialu: z Pawłem (Mikołaj Krawczyk), z Markiem (Maciej Tomaszewski), z Arturem (Łukasz Płoszajski - swoje własne wesele miał w Hotelu Dębowym) i z Rafałem (Adam Krawczyk). Kiedy zwracam uwagę, że na zdjęciach nie ma żadnych aktorek, pan Mirek mówi, że to ze względu na ukochaną żonę. Ją też pan Mirek namawia do grania w filmach. - Żona bardzo się cieszy, że odkryłem w sobie coś artystycznego, mam swoją pasję. Sama pięknie śpiewa, więc mnie rozumie. Namawiam ją nawet do startu w "Mam talent", ale coś nie bardzo chce. Obawia się ciągłych wyjazdów. Wałęsa wychodził tylnymi drzwiami Niektórzy znajomi trochę zazdroszczą panu Mirkowi, szczególnie jak na imieninach pokazuje swoje albumy ze zdjęciami z planów. Wtedy namawia ich, żeby też spróbowali. I na tym się kończy. Mało kto ma w życiu odwagę robić coś szalonego, na czym się nie zarabia, tylko ma z tego radość. Pan Mirek nigdy nie siedział w jednym miejscu. W swoim życiu pracował w różnych miejscach Polski. Najpierw w dzierżoniowskiej Diorze, potem wyjechał do pracy w stoczni gdańskiej, gdzie zatrudnił się jako malarz konserwator. Pamięta, że Lech Wałęsa wychodził ze stoczni tylnymi drzwiami i wsiadał do podstawionego busa. Z Gdańska wyjechał w gorzowskie do pracy na wysokościach, przy konserwacji mostów. Później pracował w firmie dekarskiej we Wrocławiu, następnie przez dwa lata wykańczał domy w NRD, znowu potem w fabryce wełny mineralnej na Górnym Śląsku. W końcu wrócił do Dzierżoniowa, znalazł zatrudnienie w DFK, potem w Przedsiębiorstwie Komunalnym. Od roku jest bezrobotny, szuka pracy. Marzenie pan Mirka? Dostać w końcu, choćby maleńką, ale jednak, rolę mówioną. Przecież taki Himilsbach czy Depardieu też żadnej szkoły filmowej nie mieli - kombinuje sobie. AP