Dziś nie ma chyba wsi, w której nie byłoby chociaż śpiewaczej grupy, a śliwowica i pecenica są niemal na każdym weselu. - W kronikach napisano, że po II wojnie, do dawnego powiatu bolesławieckiego przyjechało 18 tysięcy repatriantów z byłej Jugosławii - mówi Albin Kulesza, kierownik zespołu Jutrzenka, który podczas Festiwalu obchodził 60. rocznicę istnienia. - Przywieźli ze sobą zwyczaje, tradycje, przepisy na przeróżne dania i oczywiście pieśni i tańce. Pierwsi członkowie zespołu Jutrzenka przyjechali głównie z Bośni. - To wszystko byli Polacy - mówi Albin Kulesza. - Kolejowe transporty jechały dwa miesiące. Początki zespołu - jeszcze bez nazwy - były skromne. W 1946 roku zaczęło się od śpiewania na mszach w kościele. W tym roku Jutrzenka w 50-osobowym składzie jedzie na Ukrainę na międzynarodowy festiwal folklorystyczny w Czerniowcach i jest faworytem konkursowych zmagań. W ubiegłym roku, zespół zdobył główna nagrodę międzynarodowego festiwalu Bukowińskie Spotkania w Jastrowiu. - Mamy już zaproszenie na przyszły rok, na festiwal, który odbędzie się na Słowacji - cieszy się Kulesza. W repertuarze Jutrzenka ma pieśni (wykonywane w języku serbsko - chorwackim) i tańce ze wszystkich regionów byłej Jugosławii, ale nie stroni od polskich pieśni; Sokoły i Szła dzieweczka, to żelazne elementy każdego występu. - Teksty mamy oryginalne, również stroje - mówi Albin Kulesza. Wszystkie elementy kostiumów odtwarzano na podstawie zdjęć i rysunków przesłanych z Bośni. - Szyliśmy je sami - zaręcza kierownik zespołu. Nie tylko stroje Jutrzenka potrafi zrobić sobie sama. Pieczona nad ogniskiem świnia, pita i śliwowica, której wyszynk nadwyręża państwowy monopol. Ale w Bolesławcu, rakija to bimber regionalny. Ilona Parejko