Niedziela, 10 października, przystanek przy ul. Witelona, krótko przed godz. 15. Na zatoczkę punktualnie podjechał miejski autobus linii "15" (numer boczny 228). Do autobusu wsiedli rodzice z 7-letnim dzieckiem. Ojciec ma kupić trzy całe bilety, bo dziecko nie ma przy sobie legitymacji szkolnej uprawniającej do ulgowego przejazdu. Mężczyzna chce zapłacić za bilety (koszt 6,60 zł) podając kierowcy 5 zł, złotówkę i dwanaście 5-groszówek. Pieniądze są odliczone. - Widząc to kierowca powiedział, że nie sprzeda mi biletów, bo nie będzie liczył wszystkich monet, bo nie ma na to czasu, musi trzymać się planowego rozkładu jazdy. Dodał, że pieniądze na bilety muszą być wyliczone, bo taki jest regulamin. Odpowiedziałem mu więc, że pieniądze są odliczone co do grosza. Nie przekonało go to. Zostawiłem więc te bilony u kierowcy i jechałem z rodziną bez sprzedanych biletów - opowiada zbulwersowany mieszkaniec Legnicy. W połowie kursu kierowca poinformował dyżurnego na bazie MPK, że wiezie troje pasażerów "na gapę" podając powód nie sprzedania biletów. - Przez cały czas jechaliśmy "na gapę". Gdyby zjawił się konduktor, mielibyśmy problemy - dodaje legniczanin. Gdy autobus dojechał do pętli przy ul. Iwaszkiewicza - według relacji pasażera - kierowca nie chciał otworzyć drzwi. - Nie chciał nas wypuścić z autobusu. Zaczął nas wyzywać, był agresywny. Gdy w końcu inni pasażerowie zaczęli się denerwować, z łaską otworzył drzwi. Potem wybiegł za nami i zaczął robić nam zdjęcia - oburza się mieszkaniec Legnicy. Świadkiem całego zajścia była jedna z pasażerek. Kobieta widziała wszystko od początku do końca. Wychodząc z autobusu zwróciła kierowcy uwagę, że zachował się skandalicznie. Zupełnie inaczej całą sytuację widzi przedstawiciel Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. - Z wyjaśnień tego kierowcy wynika, że była to dosyć duża ilość monet. Wśród nich były nie tylko 5-groszówki, ale też kilka bilonów 2-groszowych i kilka groszówek. Kierowca miał prawo odmówić sprzedania biletów, bo przeliczenie tak dużej ilości monet trwałoby kilka minut, na co kierowca, który musi trzymać się rozkładu jazdy, nie może sobie pozwolić - wyjaśnia Stefan Maciejowski, kierownik działu przewozów legnickiego MPK. Inną wersję zdarzeń Maciejowski przedstawia również co wydarzeń, które działy się na pętli. - Na koniec swojego kursu, gdy autobus podjechał na końcowy przystanek, kierowca chciał temu pasażerowi sprzedać bilety. Na co ten mężczyzna się nie zgodził. Kierowca nie czuje się winny, wręcz przeciwnie - został zaatakowany przez tego pasażera obraźliwymi słowami - twierdzi Maciejowski. Legniczanin przekonuje, że w żaden sposób nie obraził kierowcy. - Byłem z rodziną, z dzieckiem. Nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby przy dziecku przeklinać i napastować kierowcę autobusu. Nawet przez myśl mi to nie przeszło. W całej tej sprawie nie chodzi mi o to, żeby ukarać tego kierowcę, który tak się zachował. Życzyłbym sobie tylko, by do takich incydentów więcej nie dochodziło - przekonuje wzburzony pasażer. Garść monet, za które trzyosobowa rodzina chciała kupić bilety na przejazd z centrum miasta na osiedle Piekary, zdeponowana została u szefa działu przewozów. - Zapraszam tego pana, by się z nami skontaktował, by przyszedł do nas i porozmawiał o tym, co się stało. Do tej rozmowy zaprosimy również kierowcę tego autobusu. Być może wtedy uda się wyjaśnić całą sytuację - mówi Stefan Maciejowski. Jak wy oceniacie kierowców miejskich autobusów? Czy zdarzyły się wam podobne incydenty? Macie uwagi, co do pracy kierowców MPK? Podzielcie się z nami swoimi spostrzeżeniami. Zabierzcie głos w dyskusji. Czekamy na wasze opinie! tom redakcja.legnica@wfp.pl Co najbardziej denerwuje cię w komunikacji miejskiej? Porozmawiaj o tym na forum! FB.init("baac9ef38ccd29fc91ce2d9d05b4783b");