Te dwie historie krążyły po Wrocławiu w latach 60 i 70. Nie wiadomo, czy są prawdziwe. Postanowiliśmy odwiedzić miejsca, sprawdzić fakty i zapytać ludzi z branży pogrzebowej, ile prawdy jest w tych makabrycznych opowieściach. Wystraszył się zwłok Pewnej październikowej nocy do warsztatu dyżurujących elektryków szpitala im. Babińskiego zadzwonił lekarz anatomopatolog z prośbą o wymienienie spalonych żarówek w tzw. "zimnej sali", gdzie mieszczą się chłodziarki na zwłoki. Do tak prostych prac wysyłano zazwyczaj młodych elektryków. Pracownik wziął zapas żarówek, drabinę i poszedł do prosektorium, które mieści się w osobnym budynku w zaułku na końcu szpitala. - W sali panował półmrok i elektryk nie widział zwłok ustawionych pod ścianą, aby odtajały. Być może wtedy stosowano tego typu metody przełamywania tzw. "stężenia pośmiertnego" - opowiada Janusz Putrymowicz, Wrocławianin, który pracował wówczas w magazynie pościeli. Elektryk rozłożył drabinę i zaczął wymieniać żarówki. Kiedy kończył robotę w pomieszczeniu było już jasno. W pewnym momencie rozmrożone zwłoki zaczęły osuwać się na podłogę. - Jest możliwe, aby ciała mocno zamarzły, ale tylko w przypadku awarii agregatu chłodniczego. Nie słyszałem, jednak, aby stosowano metody odmrażania "na stojąco". Owszem, przed wojną fotografowano zwłoki w pozycji pionowej, ale odmrażanie to coś innego - tłumaczy Tadeusz Dobosz z Zakładu Technik Molekularnych Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Przerażony elektryk prosto z drabiny miał wyskoczyć przez okno do Odry. Stąd wyłowili go strażacy. Teoretycznie jest to możliwe, gdyż budynek znajduje się nad wałem Odry. Obudziła się z letargu Druga historia jest równie makabryczna. Opowiada o pewnej Wrocławiance, która miała umrzeć w jednym ze szpitali. Wcześniej żaden z lekarzy nie rozpoznał, że kobieta znajduje się w letargu. W kaplicy cmentarza osobowickiego kobietę ubrano w suknię i przygotowano do pochówku, który miał odbyć się nazajutrz. W nocy kobieta ocknęła się. Wybiegła z kostnicy niezauważona przez stróża i poszła na przystanek MPK przy głównej bramie cmentarza. - Słyszałam podobną historię, ale nie pochodzi ona z Wrocławia. Dlatego, aby uniknąć takich pomyłek wprowadzono przepis nakazujący urządzania pochówku dopiero 24 godziny od momentu stwierdzenia zgonu - podkreśla Zofia Kluszycka, dyrektor Zarządu Cmentarzy Komunalnych we Wrocławiu. W tramwaju pasażerowie zdziwili się na widok jej ubioru. - Proszę okazać bilet - zażądał konduktor. - Nie mam, bo właśnie wstałam z trumny - miała odpowiedzieć. Pech chciał, że usłyszał to motorniczy i przerażony rozpędził tramwaj nie zatrzymując się na żadnym przystanku. Co było dalej - Nie wiadomo. A może ktoś z Państwa zna dalszy ciąg tych historii? BOM