Mimo że historia ta nie dotyczy człowieka, tylko zwierzęcia, i w zeszłym tygodniu smutny los dał za wygraną i zaczął obracać się ku szczęśliwemu finałowi, zdarzenie to nadal budzi emocje... "Prawnym" właścicielem dużego psa - długowłosego owczarka niemieckiego jest obcokrajowiec mieszkający w Gniewoszowie, który w rzeczywistości się nim nie zajmował. Podobno mieszkańcy kilka razy zgłaszali policji, że zwierzę bezpańsko wałęsa się po wsi, a ta z kolei miała powiadomić o tym władze miasta i gminy Międzylesie. Późnym popołudniem, 21 listopada, doszło do wypadku: ów pies wpadł pod samochód. - Na drodze, na wysokości kamieniołomu, radiowóz policyjny hamował na jego tylnej łapie. Pies zaczepił o podwozie i kawałek był tak ciągnięty - mówi Mariusz Smyk, będący jednym ze świadków tego zdarzenia. - Gdy zwolnili, pies wybiegł spod podwozia. Radiowóz zatrzymał się, policjanci rozejrzeli się w prawo, w lewo i widząc, że nikogo nie ma, odjechali. Świadkowie zdarzenia przyznają, iż usłyszeli jakoby utrudniali pracę policji. Ranny pies leżał na poboczu. M. Smyk i Sara Ilnicka, mówią, że miał otwarte złamanie łapy, duży ubytek kości... Tego samego dnia odwieźli psa do lecznicy w Bystrzycy Kłodzkiej. Ale w międzyczasie pojawił się problem pokrycia kosztów leczenia zwierzęcia. A te w takim przypadku, jak ten, są niemałe. Działania w tym zakresie podjął M. Smyk. Mówi, iż telefonował na komisariat policji, gdzie dyżurny dwukrotnie zapewniał go, iż te koszty pokryje Urząd Miasta i Gminy w Międzylesiu, bo pies był bezpański i wcześniej było to zgłaszane. Niespełna tydzień później M. Smyk złożył w UMiG pismo w tej sprawie. Przez dwa tygodnie nikt inny się psem nie interesował, aż tu nagle, w poniedziałek (8 bm.) po południu na podwórko gospodarza w Gniewoszowie, gdzie przebywał owczarek, podjeżdża policja ze strażą zwierzęcą. - Zrobili taki nalot, nie przestawili się, bo... ochrona danych osobowych - mówi świadek zdarzenia. - Jak pytamy, o co chodzi, to mówią, że chciał (M. Smyk - przyp. red.) pieniądze wyłudzić, że na opatrunki z psem do weterynarza nie jeździł. - Jedna z kobiet mówi, że chce tylko psa zobaczyć, ale jak go złapała to już nie wypuściła - dodaje S. Ilnicka. - Siłą go do samochodu wpakowali - dodaje inna osoba. Czy to jakiś żart? O co tu chodzi? - nasuwa się mimo woli pytanie. Czy to ma być zapłata za pomoc zwierzęciu? A co z osobami, od których wszystko się zaczęło: właścicielem, który psa nie pilnował, policjantami, którzy jadąc służbowym autem potrącili czworonoga i nie udzielili mu pomocy? Mł. asp. Daria Sługocka z Komendy Powiatowej Policji w Kłodzku potwierdza, że radiowóz potrącił psa w Gniewoszowie. Przekazała jednak, inaczej niż M. Smyk, że funkcjonariusze jadący radiowozem nie mieli możliwości udzielenia pomocy zwierzęciu, ponieważ ten po potrąceniu uciekł do lasu. W przeciwnym wypadku na pewno by go tak nie zostawili. Owa poniedziałkowa interwencja w gniewoszowskim gospodarstwie w związku z owczarkiem była jakoby odpowiedzią na dochodzenie zwrotu kosztów za jego leczenie. Kilka dni później (przez ten czas przebywał u jednego z policjantów z komisariatu w Bystrzycy Kłodzkiej) pies został zwrócony Mariuszowi Smykowi, na razie tymczasowo. Stwierdzono, że zwierzę jest dobrze ułożone, w dobrym stanie zdrowia, nie ma żadnych zaniedbań względem niego. Problem należności za leczenie również został rozwiązany przez policję. Docelowo pies ma być prawnie odebrany obcokrajowcowi i przekazany M. Smykowi, który nie kryje, że bardzo się z nim zżył przez te kilka tygodni. Historia niemieckiego owczarka zakończyła się szczęśliwie: zwierzę wraca do zdrowia i ma szansę na nowy dom. Ale czy potrzebne było takie zamieszanie? Może gdyby każdy dopełnił swoich obowiązków w odpowiednim czasie, całego zajścia i niesmaku można by było uniknąć? mm