WSSE miała zatrudnić 6 tyś osób, dziś tylko w Wałbrzychu pracuje?. Inwestorzy mieli u nas zostawić miliard zł, już zostawili? Lubi japońską kuchnię, otwarty, uśmiechnięty. Ale jego poglądy polityczne zna tylko żona. Z Mirosławem Greberem prezesem Sp. Invest- Park zarządzającej WSSE rozmawia Aldona Ziółkowska- Bielewicz Kiedy patrzę na Wałbrzych sprzed 10 lat, z pozamykanymi kopalniami, galopującym bezrobociem, Wałbrzych nazywany przez ogólnopolskie media czarna dziura, prawie nie rozumiem jak to się stało, że kilku zapaleńców wymyśliło sobie że sprowadzi do Wałbrzycha najlepszą firmę motoryzacyjna na świecie. (śmiech) Nasze ówczesne działania były oceniane jako graniczące z szaleństwem. I właściwie się nie dziwie. Jakże często słyszałem, od różnych prominentów "że prędzej kaktus mi tu wyrośnie niż choćby jedna fabryka". Oprócz złej sytuacji gospodarczej wszystkich Polaków trawił wówczas wszechogarniający marazm. A pan wymarzył sobie Toyotę? Wiedziałem, że pierwsi inwestorzy musza być duzi, znani wiarygodni. Tacy, aby dali światu sygnał, że Polska jest równie dobrym miejscem na inwestowanie jak każde inne miejsce w Europie. Wiedziałem, że wschodni biznes czerpie informacje z doświadczeń swoich firm, to było do przewidzenia, ze jeśli uda się z Toyotą, za nią przyjdą inni japońscy potentaci. Jakie były pierwsze negocjacje ze stroną japońską, Japończycy to inna kultura, nieznana nam mentalność, inne reguły gry. Mój stosunek do Japończyków ewaluował i można go podzielić na trzy etapy. Najpierw byłem kompletnie zdziwiony i oszołomiony. Potem zacząłem rozumieć, o co chodzi, a trzeci etap trwa do dziś i można go zdefiniować jako podziw dla japońskiego stylu uprawiania biznesu. My od Japończyków stale się czegoś uczymy i w regułach gry przyjętych przez naszą firmę bardzo wiele jest japońskich zasad.