Takie podejrzenia mieli też 11 lat temu policjanci. Krzysztof C. sam wymierzył sobie sprawiedliwość. Pół roku po zabójstwie powiesił się. Prokuratura w Jeleniej Górze zakończyła właśnie śledztwo w głośnej sprawie zaginięcia przed 11 laty dwumiesięcznej Kariny z Wałbrzycha. Świadkowie rozpoznali na taśmie magnetofonowej głos ojca, który chwalił się, że udusił dziecko, a ciało zakopał w lesie. - Oskarżyłabym ojca Kariny o morderstwo, ale... będę musiała umorzyć śledztwo. Zmarłemu nie można postawić zarzutów - mówi prokurator Ewa Węglarowicz-Makowska, naczelnik wydziału śledczego jeleniogórskiej prokuratury okręgowej. Zarzutów trupowi nie postawią Po ujawnieniu wyników śledztwa, ogólnopolskie media spekulowały, dlaczego nikt wcześniej nie zajął się taśmą. Nagranie pochodzi bowiem z 1997 roku. Takie informacje zbulwersowały Janusza Bartkiewicza, byłego naczelnika wydziału kryminalnego KWP w Wałbrzychu. Twierdzi on, że od samego początku konkubent matki Kariny pozostawał głównym i jedynym podejrzewanym w tej sprawie. I to podejrzewanym o zabójstwo. Zdaniem Bartkiewicza, podane przez Krzysztofa C. okoliczności rzekomego pozostawienia dziecka w wózku w pobliżu sklepu spożywczego na ul. 11 listopada, zostały bardzo szczegółowo zbadane i możliwość uprowadzenia dziecka została absolutnie wykluczona. - Historia z nagraniem wynurzeń podejrzewanego, nie zawiera żadnych tajemnic, ani innych rewelacji. Nagranie to było doskonale nam znane, ale z uwagi na jego zły stan techniczny (szumy, trzaski), nie było możliwości uznania tego za dowód w sprawie. Zwłaszcza, że brak było ciała potencjalnej ofiary - tłumaczy emerytowany policjant. By dotrzeć do miejsca ukrycia zwłok, policjanci podjęli grę operacyjną mająca doprowadzić do tego, że podejrzewany konkubent matki dziecka podejmie próbę przeniesienia zwłok i ukrycia ich w grobie na terenie cmentarza w Wałbrzychu. - Niestety, z powodów niezależnych od nas nie doszło do realizacji tych działań, bo w ostatniej chwili zawiódł czynnik ludzki. Podjęto próby ponownej realizacji, ale w międzyczasie podejrzewany popełnił samobójstwo i prokuratura umorzyła śledztwo, ponieważ nieboszczykowi zarzutu postawić nie mogła. Ot i cała tajemnica - komentuje Janusz Bartkiewicz. - Nie twierdzę wcale, że 11 lat temu policja, czy prokuratura popełniła jakiekolwiek zaniedbania. Doprowadziłam jedynie tę sprawę do końca - przekonuje Weglarowicz-Makowska. Na jej zlecenie biegły dokonał oczyszczenia i analizy taśmy, a powołani obecnie świadkowie rozpoznali głos podejrzanego. Poza tym o okolicznościach zniknięcia swojego dziecka zgodziła się wreszcie opowiedzieć Iwona K., która obecnie przebywa w areszcie śledczym w związku z tragiczną śmiercią jej syna, Bartusia, w maju tego roku. Magdalena Sośnicka-Dzwonek dzwonek@nww.pl Śmierć Bartusia wstrząsnęła całą Polską O tragedii Bartka cała Polska usłyszała w maju. Zakatował go konkubent matki, a ta nie pomogła własnemu dziecku. Mariusza V. poznała w wałbrzyskiej agencji towarzyskiej, w której pracowała. Rok przed tragedią wprowadziła się do jego mieszkania przy ulicy Jedwabnej w Kamiennej Górze. Prawdopodobnie właśnie wtedy zaczęła się gehenna jej synka. Chłopczyk był bity niemal każdego dnia. Pijany i odurzony narkotykami przyjaciel jego matki, w szale złości okładał go pięściami.