To wersja oficjalna. Lekarze twierdzą jednak, że informowali kasę o problemie. - Tu nic się nie dzieje nagle. Zgłaszaliśmy te wszystkie problemy dużo wcześniej, a problem zaczął się pojawiać już pod koniec października. Na większą skalę na początku grudnia - powiedział RMF dr Jakub Śmiechowicz. Lekarze są w bardzo trudnej sytuacji: muszą powiedzieć swoim pacjentom, że nie ma rozruszników i nie wiadomo, kiedy będą. - W tej chwili jest to ok. 30 osób. To miesięczna liczba pacjentów, którym wszczepiamy stymulatory. Każdego dnia dochodzą nowi - mówi dr Joanna Moszyńska z poradni eletrostymulacji serca. Niektórzy chorzy powinni mieć bardzo szybko wszczepiony rozrusznik. Rzeczniczka kasy chorych winę za zaistniałą sytuację zrzuca na poprzedni zarząd kasy, bo nie poinformował nowych władz, że trzeba zakupić urządzenia. Jeden z urzędników kasy chorych powiedział RMF, że nie rozumie w czym jest problem, bo przecież jeszcze nikt z powodu braku rozrusznika nie umarł. Wygląda więc na to, że tylko czyjaś śmierć pobudza do działania. Przynajmniej we Wrocławiu. Rocznie tylko na Dolnym Śląsku wykonuje się 1200 operacji polegających na wszczepieniu rozrusznika. W tej chwili awaryjnie kasa zakupiła 25 rozruszników, co stanowi kroplę w morzu potrzeb.