Gdy nie ma wyznaczonej ścieżki rowerowej, zgodnie z obowiązującym prawem rowerzysta powinien korzystać z pobocza. Jednocześnie musi pamiętać o nakazie jazdy drogą, jeśli poruszając się poboczem, utrudniałby podróż pieszym lub w przypadku gdy pobocze nie nadawałoby się do jazdy, co zdarza się w Polsce nader często. W takim przypadku powinien jechać prawą stroną jezdni. W okolicach Środy Śląskiej postawiono "tymczasowe" krawężniki, które za zadanie miały wyznaczać granicę pomiędzy poboczem a jezdnią. Niestety samochody często na nie najeżdżają, co powoduje niszczenie czy przesunięcie się poszczególnych elementów krawężnika. W efekcie wyglądające jak zniszczone duże klocki lego rozrzucone są po całym poboczu, a czasami nawet na części jezdni. Tutaj pojawia się problem. - 20 października udałem się na niezbyt fortunną przejażdżkę rowerowej. Niedużo brakowało, by skończyła się tragicznie - informuje nasz czytelnik. Po pierwsze jeśli krawężnik jest "porozrzucany", oznacza to, że kierowcy często korzystają z pobocza. Być może podczas wyprzedzania na trzeciego i próby ucieczki przed zderzeniem czołowym. Ciągle pokutuje wśród kierowców przekonanie, że "bezpieczniej" jest uderzyć w rowerzystę. Niestety podobne szarlatańskie stwierdzenie pokutują wzrostem wypadków śmiertelnych z udziałem osób poruszających się jednośladami. Należy bowiem pamiętać, że ich nie osłania żadna karoseria. Po drugie części krawężnika powodują dodatkowe utrudnienia. Kierowcy, chcący je ominąć, wykonują gwałtowne ruchy autem, przypominające slalom gigant. Rowerzysta natomiast poruszający się zarówno po poboczu, jak i jadący po prawej stronie drogi natrafia na nie znienacka. - Kierujący jednośladem ma wielkie szanse ześliznąć się z tego krawężnika wprost pod koła samochodu - alarmuje nasz czytelnik. Czy musi dojść do tragedii, aby drogowcy, policja i władze się tym zainteresowali?