Wycieczkę po miejscach z poprzedniej epoki zaczynamy od miejsca kultowego dla mieszkańców Starego Zdroju i Nowego Miasta. Przy ul. 11 Listopada (dawna 22 Lipca),naprzeciwko białego kościoła Św. Barbary, w skromnym, niewielkim wnętrzu od lat mieści się bar "Rybka". Ten sam właściciel, ten sam wystrój i niezmienny smak świetnie usmażonej morskiej ryby. Do tego oranżada ze szklanej butelki (dziś już coca-cola). Po restauracjach, barach czy jadłodajniach z okresu PRL-u nie ma już dziś praktycznie żadnego śladu. Przestały istnieć funkcjonujące jeszcze w latach 90., a usytuowane w centrum "Barbórka", "Albatros", czy "Centralna". To ostatnie miejsce miało wśród wałbrzyszan opinię bardzo ekskluzywnego. - Na dole był bar piwny, gdzie serwowano "Górski Zdrój" - piwo jasne, pełne. Na górze natomiast była restauracja. Także "Polonia" na Placu Grunwaldzkim była miejscem, gdzie się bywało. To tam po pracy wpadaliśmy na śledzia i szybką setkę - wspomina emerytowany górnik z kopalni "Victoria", Marek Dolat. Choć po "Centralnej" i "Polonii" pozostały już tylko wspomnienia, jest w Wałbrzychu taki lokal gastronomiczny, który do dziś mimo pewnych modyfikacji, zachował klimat tamtej epoki. "Flaczki po wałbrzysku" Pani Kubiakowej Skromna garmażeria przy ul. 1 Maja 12 od 20 lat jest prowadzona przez siostry Małgorzatę i Danutę Kubiak. Wcześniej, jeszcze przed zmianą ustrojową, miejscem kierowała mama obu kobiet, pani Teresa Kubiak. - To właśnie mama zaraziła nas miłością do tego miejsca. Wcześniej garmażeria należała do PSS "Społem", ale kiedy nastała wolna Polska i zaczęła się prywatyzacja, mieliśmy prawo pierwokupu - mówi Małgorzata Kubiak. Siostry Kubiak prowadzą garmażerię od 1990 roku. Talerz zupy można zjeść u nich już za 3 zł. W menu nadal królują dania typowo polskie, jak kopytka, pierogi, kotlet mielony czy flaczki. -Prowadząc ten interes przez tak wiele lat, zdałam sobie sprawę jak zubożało społeczeństwo Wałbrzycha. Dziś nawet miska zupy za 3 zł, jest dla wielu ludzi za droga. Często nie mam serca, nie wydać jej za darmo, na przykład staruszce, która ze łzami w oczach tłumaczy, że renty jej już nie starczyło - wyjaśnia Pani Małgorzata. Mimo dodania do jadłospisu frytek i soczków w kartoniku, garmażeria zachowała swój dawny klimat i wierną klientelę. Pana Mieczysław Andrzejczak z Boguszowa-Gorc lokal przy 1. Maja odwiedza od ponad 40 lat. - Mam do tego miejsca ogromny sentyment. Kiedyś, gdy byłem taksówkarzem zjeść coś ciepłego można było praktycznie w każdej dzielnicy Wałbrzycha. Tu jednak smakowało mi najlepiej. Świetnie pamiętam Panią Kubiakową i jej" flaczki po wałbrzysku". To była prawdziwa rewelacja, a szczególnie około 15. każdego miesiąca, kolejka była tu niesamowita. - wspomina Andrzejczak. Boguszowianin bywał w tej garmażerii także jako mały chłopiec w latach 60. Na zakupy w PDT zabierała go mama, a jednym z najważniejszych punktów wyprawy były właśnie odwiedziny w garmażerii. - Do dziś pamiętam te smaki. Oprócz niesamowitych flaczków, serwowano tu wspaniały gulasz podrobowy oraz grochówkę. W ogóle wtedy było jakoś inaczej. Jak człowiek na wypłatę popił i usnął na ławce, to budził się z pełnym portfelem. Mówią, że teraz jest wolność, ale wtedy był porządek i bezpieczeństwo - kwituje. Ryba jaka jest, każdy widzi Na wałbrzyskiej mapie "reliktów PRL" znajduje się też doskonale wszystkim znany sklep rybny przy ul. Słowackiego 21. Oprócz podobnego punktu na Nowym Mieście, jest on już chyba jednym z ostatnich takich miejsc. Charakterystyczny zapach nigdy nie przeszkadzał szefowej sklepu, Marii Wojciechowskiej. - Już 35 lat siedzę w branży rybnej. To była moja pierwsza praca po szkole. Bardzo kocham to co robię, dlatego chyba całe życie siedzę w rybach - uśmiecha się kierowniczka. I rzeczywiście punkt handlowy, którym kieruje ma swoją oddaną i wierną klientelę, która wie, że to właśnie tutaj dostaną rybę, która została wyłowiona dzień wcześniej w Kołobrzegu. Pani Maria podkreśla, że większość jej produktów to świeże, morskie ryby, które zakupuje regularnie u dostawców ze Szczecina i Kołobrzegu. -Towar mam pierwszej jakości i zawsze świeżutki. Nie ma u nas "nocnego mycia", jak w supermarketach. Ryby schodzą dobrze, gdy nie są oblodzone - wyjaśnia Wojciechowska. Ubolewa ona jednak, że wałbrzyszanie nie jedzą już ryb tak chętnie jak w przeszłości. Rybny przy Słowackiego to dziś prywatny biznes, który musi sobie radzić z nieubłaganymi prawami rynku. Konkurencję ze sklepami wielkopowierzchniowymi wytrzymuje chyba tylko dlatego, że to właśnie tu można kupić dorsze, śledzie i halibuty z Morza Bałtyckiego, które jeszcze dzień wcześniej używały skrzeli. Nie bez znaczenia jest też lokalizacja, niezmieniona od ponad 50 lat. Od 1990 właścicielką sklepu jest jego była pracownica, która skorzystała z możliwości pierwokupu. Na wolną Polskę stara się nie narzekać, ale i w jej głosie można wyczuć pewien sentyment za przeszłością. - Gdybym wtedy miała prywatny sklep, to dziś żyłabym jak jakaś burżujka, a tak zostało tylko zmaganie się z dniem codziennym i walka o klienta. Kiedyś sprzedawaliśmy tyle ryb, że zapas nie mieścił się na zapleczu. Teraz tylko te zachodnie molochy i banki. Słowackiego to przecież dziś ulica banków, a zwyczajny kibel na monety, który niedawno postawili już nie działa. Kiedyś był szalet w tym samym miejscu, fajny, murowany. Dziś nie ma już po nim śladu - mówi szczerze pasjonatka ryb. Mateusz Mykytyszyn Gdzie chciałbyś mieszkać: w PRL-u czy III RP? Dołącz do dyskusji