Przed budynkiem stoi na zmianę kilkadziesiąt osób. Żądania finansowe protestujących są nierealne. W tej chwili zasiłki pochłaniają 20 procent budżetu miasta. Żeby zaspokoić potrzeby bezrobotnych trzeba by na nie wydać połowę miejskie kasy - 5 milionów złotych. Burmistrz Antoni Lewkowicz szuka więc innych rozwiązań. - Przede wszystkim będziemy chcieli iść w kierunku tworzenia miejsc pracy, nawet miejsc pracy doraźnych, żeby oni mogli pracować, żeby się czuli potrzebni- powiedział. Bezrobotni twierdzą, że do wyjścia na ulicę zmusiła ich skrajna nędza. O dziwo okazuje się jednak, że nie wszystkie oferty pracy są dla protestujących atrakcyjne. Np. do propozycji strzyżenia trawników przez jeden dzień za 40 złotych odnieśli się z dużą rezerwą. Pieniędzy na zasiłki brakuje w związku z niedawnym upadkiem Gryfexu - fabryki odzieżowej, która w czasach swojej świetności zatrudniała nawet kilka tysięcy okolicznych mieszkańców.