Przy lekturze "Szurmo" Jeana-Claude Izzo okazało się, że oprócz zwiedzania zaułków marsylskiego portu i poznawania jego mrocznych tajemnic, rozsmakujemy się też w tamtejszej kuchni. Bohater powieści, Fabio Montale, były marsylski gliniarz, to wielki smakosz. Ze znawstwem i upodobaniem spożywa i opowiada, spożywa i opowiada. Nie dziwi nawet jego własna opinia, która brzmi jak zasada: "Nie mam zaufania do ludzi, którzy jedzą mało i byle co", powiada. Dlatego w pogoni za przestępcą zawsze znajdzie się czas na spokojne spożywanie kolacji w ulubionej marsylskiej knajpce. Fabio i nam - czytelnikom nie żałuje wrażeń kulinarnych, powodując intensywną pracę ślinianek. W oślinieniu się nie przeszkadzają nawet z francuska brzmiące nazwy, bo Montale doskonale opisze jak smakuje bauillabaisse czy figatelli albo gdzie najlepiej smakuje sos escabeche i faszerowane pomidory z ziemniakami, cukinią i cebulą. Może i niewielu mówi coś egzotycznie brzmiąca nazwa: lingue di passero z truflami, ale gdy Montale zacznie jeść... Nawet w obliczu niebezpieczeństwa nie bohater zapomni o jedzeniu. Nawet ścielący się wokół trup, mafia czy terroryści z bronią gotową do wystrzału, nie oderwą go od kawałków chleba maczanych w purre z sardeli doprawionymi pieprzem i siekanym czosnkiem. Pozory jednak mylą, bo "Szurmo", to nie książka kulinarna, ale dobry kryminał. Chociaż skojarzenia kulinarne same się nasuwają w trakcie czytania. Nawet miejsce akcji- Marsylię - można określić swojsko brzmiąco potrawą - narodowościowym bigosem. Mieszają się tutaj francuskie motywy, z włoskimi, algierskimi, trochę greckich ruin i jeszcze wietnamskich imigrantów. W takim marsylskim kotle Fabio Montale czuje się znakomicie. Dlatego tylko on potrafi rozwikłać zagadkę zniknięcia młodego chłopca, syna swej kuzynki. Przy okazji odżyją wspomnienia a postaci z dawnych lat, dziwnym zbiegiem okoliczności, właśnie teraz postanowili masowo ginąć z rąk tajemniczych zabójców.