Obóz Arbeitserziehungslager Rattwitz znajdował się przy ulicy Wrocławskiej 9. Obecnie w tym miejscu znajduje się pole, a jedyną pamiątką po nim jest betonowa strażnica. Podczas wojny w obozie przybywało ok. 2 tys. Polaków, Ukraińców, Francuzów i innych narodowości. Były więzień Stanisław Derda sporządził szkic terenu, na którym zaznaczył bramę główną, budynek esesmanów, magazyn depozytów oraz karcer i prosektorium. - W karcerze po ścianach ciurkiem lała się zimna woda. Ten, kto tam trafiał automatycznie skazany był na śmierć. Z tego, co pamiętam przeżyła tam tylko jedna osoba - opowiada były więzień. Fusy, czyli rarytas Jak wyglądało obozowe życie? Gdy było ciemno ludzie pod eskortą esesmanów wychodzili do pracy - fabryki zbrojeniowej Kruppa w Jelczu. Nie dostawali śniadania, a racje żywnościowe były znikome (10 dkg chleba na dzień). Fusy od kawy były rarytasem i ludzie bili się o nie. - Niemiecki sąd skazał mnie na dwa miesiące pobytu w obozie i nie przeżyłbym, ani jednego dnia dłużej. Pamiętam jak mój kolega z pryczy niżej, cieszył się, że wychodzi na wolność, ale w nocy zmarł prawdopodobnie z wycieńczenia - mówi Stanisław Derda. Śledziłem szefa esesmanów W Ratowicach codziennie umierało kilka osób, dlatego obóz miał nawet swoje prosektorium. Pan Stanisław przeżył tylko dzięki pomocy kolegów i esesmanowi. - Obozowa straż składała się z esesmanów. Dla nich zabicie więźnia było czymś normalnym, powszednim. Dzięki temu, że znałem język niemiecki poznałem starszego esesmana, który nie był taki zły i dzielił się ze mną kanapkami - tłumaczy. W 1943 roku filię obozu w Ratowicach przeniesiono do Gross Rosen. Po obozie byłego więźnia odesłano do pracy we Wrocławiu. Pewnego dnia całkiem przypadkowo wypatrzył w tramwaju szefa esesmanów. - Był w cywilu. Wysiadł na przystanku w Rynku. Przez pewien czas szedłem za nim, aby zobaczyć, gdzie mieszka, ale później zgubiłem go - mówi pan Stanisław. Zemsta za volks-listę Jak kilkunastoletni wówczas Polak trafił do obozu? - Pracowałem u bałera w Jarosławicach niedaleko Wrocławia. Tam wezwano mnie do urzędu, abym podpisał volks-listę. Kategorycznie odmówiłem i przypadkowo wylałem na biurko atrament, który zalał inne dokumenty. Za karę skatował mnie policjant. Po tym incydencie Derda wyrobił sobie lewy ausweis i pojechał do Chorzowa, gdzie pracował w fabryce nawozów sztucznych. Jednak w zakładzie wykryli, że papiery są lewe i musiał uciekać. Później przez jakiś czas pracował w dzisiejszej kopalni Wujek i tam dopadła go policja. Odwieziono go do Wrocławia, gdzie w celi przy ulicy Łąkowej siedział z niemieckim komunistą. Za ucieczki i lewe dokumenty skazano go do obozu pracy w Ratowicach. Autor: Jacek Bomersbach