Sylwia Stawowska odwoziła autobusem MZK córkę do przedszkola przy ulicy Dolne Młyny. Bilet skasował tylko za siebie. Ulgowy bilet, dla 6-letniego dziecka zamierzała kupić w autobusie. Zanim zdążyła to zrobić, zainteresował się nią kontroler. - Od samego początku zachowywał się bardzo wulgarnie - mówi Sylwia Stawowska. - Kilkakrotnie wyzywał mnie słowem na "k". Wszystkiemu przyglądała się i przysłuchiwała moja córka. Między kobietą, a kontrolerem doszło do szarpaniny. On zażądał dokumentów, bo chciał wypisać mandat. Kontroler z Sylwią Stawowską wysiedli na najbliższym przystanku, niedaleko przedszkola, do którego zmierzały Sylwia i jej córka. - Cały czas mnie wyzywał - opowiada kobieta. - Moja córka zaczęła płakać, bała się tego agresywnego mężczyzny. Kiedy schyliłam się, aby ją uspokoić, uderzył mnie ręką w twarz. Uciekłam do przedszkola, do którego chodzi moja córka. On mnie gonił i wtargnął do budynku. Kontroler podaje zupełnie inną wersję wydarzeń. W obu historiach zgadza się tylko to, że Sylwia nie miała biletu dla córki. - Nie tknąłem tej pani - zaklina się Roman Rybiński. - To ona była agresywna wobec mnie i wulgarna. Kiedy zacząłem wypisywać wezwanie do zapłaty, wtedy wyrwała mi cały bloczek z dokumentami i zaczęła uciekać. Musiałem odzyskać te dokumenty, bo się z nich rozliczam. Sylwia Stawowska przyznaje, że wyrwała kontrolerowi jakieś papiery, ale zrobiła to przez przypadek, ze strachu. Chciała tylko odzyskać prawo jazdy i jak najszybciej uwolnić się. - Faktycznie wszedłem do przedszkola, ale od razu poprosiłem pierwszą napotkaną na korytarzu nauczycielkę o pomoc w odnalezieniu tej kobiety - mówi Roman Rybiński. - Nie biegałem po budynku i nie straszyłem dzieci. Sprawa będzie miała swój finał w sądzie. - Zrobiłam obdukcję, do dziś mam siniaki na twarzy, przez tydzień nie chodziłam do pracy - mówi Sylwia Stawowska. Kobieta złożyła już pozew. Zażąda zadośćuczynienia. Chce 25 tysięcy złotych odszkodowania, chociaż spodziewa się, że tyle sąd na pewno jej nie przyzna. Z kolei pozwany kontroler zastanawia się czy nie złożyć wobec niej pozwu o zniesławienie. Świadków pobicia nie ma. - Najgorsze dla mnie jest to, że na wszystko patrzyła córka - mówi kobieta. - Widziała jak ten człowiek poniewiera jej matką. Część zadośćuczynienia chcę przekazać dla bolesławieckiego domu dziecka. Ilona Parejko