- Do zalanej przez powódź Bogatyni od strony polskiej będzie można dojechać najszybciej za dwa tygodnie - tyle czasu zajmie naprawa drogi nr 352 - poinformował wojewoda dolnośląski Rafał Jurkowlaniec. Do miasta można dotrzeć obecnie tylko przez Czechy i Niemcy - dodał. - Najbardziej ucierpiał odcinek drogi Bogatynia-Radomierzyce, gdzie woda z tamy Niedów oraz rzeka Witka poczyniły ogromne szkody. Witka wróciła do swojego starego koryta sprzed 50 lat i przepływa przez drogę. W innych miejscach żywioł powyrywał asfalt i podmył drogę - relacjonował Jurkowlaniec, który sam pochodzi z Bogatyni i dobrze zna te tereny. Do zalanego miasta tylko przez Czechy i Niemcy Dlatego też pierwszym i najważniejszym zadaniem - tłumaczył wojewoda - będzie skierowanie Witki do nowego koryta, tak aby woda przestała płynąć przez drogę. Później trzeba będzie osuszyć ten teren, by mógł wjechać tam ciężki sprzęt. Na końcu będą prowadzone prace remontowe. - Być może na początku przywrócimy do ruchu tylko jeden pas i ruch będzie się odbywać wahadłowo albo usypiemy prowizoryczną drogę, aby można było już po niej jeździć - mówił Jurkowlaniec. W tej chwili do Bogatyni można dojechać jedynie przez Czechy i Niemcy. "Trasa czeska" wiedzie przez: Zawidów (droga 355), Frydlant (droga 13) lub przez Czerniawę Zdrój (droga 361) i Frydlant (droga 291). Drogi w Czechach również zostały zniszczone przez powódź i są nasiąknięte wodą. Dlatego trasą przez terytorium Czech przepuszczani są tylko mieszkańcy Bogatyni, pomoc humanitarna i wojskowa dla powodzian, ale tylko pojazdami o wadze do 3,5 t. Droga przez Niemcy - ze Zgorzelca przez Loebau do Zittau i Sieniawki - jest dłuższa, ale może nią jechać każdy. Na tej trasie nie ma ograniczeń tonażowych. Funkcjonariusze proszą, by osoby, które chcą tą trasą dojechać do Bogatyni, miały za szybą białą kartkę. Dojazd do Bogatyni to duży problem Dojazd do Bogatyni przez Czechy i Niemcy to problem nie tylko dla tych, którzy zmierzają do miasta z pomocą humanitarną - to także utrudnienie dla ludności. Pracownicy Elektrowni Turów powiedzieli , że w poniedziałek dojazd do pracy autobusami pracowniczymi zajął im trzy godziny. - Mieszkamy w okolicznych miejscowościach. Przed powodzią dojazd do pracy zajmował nam kilka kilkanaście minut. Ci wysiadający z autobusu na końcu docierali do domu po godzinie - zaznaczył w rozmowie z jeden z pracowników. Jego koledzy podkreślali, że mimo trudności z dojazdem najważniejsze dla nich jest to, że Elektrownia Turów pracuje bez przestojów.