Gdyby nie pomoc ludzi o złotych sercach, dziewczyna nigdy nie mogłaby się komunikować z otoczeniem. Teraz jest szansa, że Agnieszka, choć nie dosłownie, ale stanie na nogi. Po wybudzeniu Agnieszki ze śpiączki, dwa lata temu, matka odebrała ją ze szpitala. Dziewczyna była w strasznym stanie. Niedotlenienie mózgu sprawiło, że została sparaliżowana. Nie potrafiła jeść, była karmiona dojelitowo. Nie poznawała nawet członków rodziny. - Przez ponad rok próbowałam sama z nią pracować, ale nie dawałam już rady - wspomina Leokadia Maniawska, mama Agnieszki. Sukcesem było to, że nauczyła ją jeść, ale trzeba było ją karmić. Na profesjonalną rehabilitację nie było jej stać. Pomogli ludzie dobrej woli, media i radny z Białego Kamienia, Ryszard Nowak. Dzięki interwencji dyrektora Romana Szełemeja, Agnieszka trafiła na oddział rehabilitacji wałbrzyskiego szpitala. NFZ zgodził się na refundację kosztów rehabilitacji dziewczyny. Wystarczyło osiem tygodni opieki nad nią, by widać było efekty. - Poprawiliśmy funkcjonowanie kończyn górnych, Agnieszka zaczęła ruszać rękoma. Potrafi już też podnieść głowę. Zaczyna się uczyć prostej komunikacji z otoczeniem - opowiada Dariusz Rybacki, ordynator oddziału. - Częściej się uśmiecha, nie boi się ludzi - te efekty najprędzej zauważyła pani Leokadia. Lekarze przyznają, że Agnieszka raczej sama nie stanie na nogi, ma ogromne przykurcze i zaniki mięśni, ale będą próbować zrobić dla niej jak najwięcej. Niebawem wyjedzie na leczenie do specjalistycznego ośrodka w Toruniu, a po Nowym Roku wróci na oddział wałbrzyskiego szpitala. Tu rocznie trafia 500 pacjentów, w tym około 15 w równie ciężkim stanie, co Agnieszka. Magdalena Sośnicka-Dzwonek dzwonek@nww.pl