Zeit-Online w swoim reportażu o opiekunkach przedstawia historie kilku kobiet - wszystkie są z Polski. Występują pod zmienionymi imionami: Yolanthe, Simona i Erika. Żadna z nich nie jest wykwalifikowaną opiekunką ani pielęgniarką - ich pracodawców na takie nie stać. 45-letnia Jolanta z Bytomia trafiła do Niemiec po raz pierwszy przez internetową agencję pracy. Jedyny warunek, jaki postawiła jej pracodawczyni, to znajomość języka - bytomianka miała pomagać małżeństwu 80-latków: robić zakupy, sprzątać, gotować... Najgorsze były noce Na miejscu dowiedziała się, że starsi państwo cierpią na demencję, a ich córki po prostu nie stać na zatrudnienie zawodowych opiekunów. Polka otrzymywała 900 euro miesięcznie za pracę - jak się okazało - 24 godziny na dobę. I to ciężką fizycznie: "Wielki, 85-letni senior wymagał ciągłej opieki. Nie mógł ani sam jeść, ani się ubrać, ani myć. Jolanta, kobieta o przeciętnej posturze, musiała tego ważącego 95 kg mężczyznę podtrzymywać i podnosić" - pisze portal. Polka bała się zostawiać podopiecznych samych, choć czasem musiała, gdy wychodziła na zakupy. Najgorsze jednak, jak mówi, były noce: cierpiący na zaawansowaną demencję mężczyzna nie odróżniał dnia od nocy. "Ciągle mnie wołał. By wstać albo gdy chciał się napić. Czasem wzywał mnie 20 razy podczas jednej nocy" - opowiada Polka. "Byłam w ciągłym pogotowiu. Nie miałam już życia prywatnego". Nie ma pielęgniarzy? Zatrudniają "asystentki" Choć zrezygnowała po trzech miesiącach, dziś nadal jeździ do Niemiec - jak mówi, nie ma innego wyboru. Dzieli się zarobkiem z agencją pracy, która odciąga prowizję. Inna strona problemu to opieka w prywatnych domach opieki. Na ich usługi jest w Niemczech coraz większy popyt, wyrastają więc jak grzyby po deszczu. Brak im personelu i zatrudniają niewykwalifikowane opiekunki z Europy Wschodniej. By spełnić wymagania, kobiety te przyjmowane są na stanowiska nie opiekunów, ale ich asystentów czy pomocy. Tak pracę w domu opieki w Nadrenii Północnej-Westfalii dostała 50-letnia Simona, z zawodu pracownica biurowa. Jak mówi, jedna trzecia ze 150-osobowego personelu jej firmy pochodzi z Europy Wschodniej. "Jesteśmy tu chętnie przyjmowani, bo pracujemy z oddaniem i mamy szacunek dla starszych" - wyjaśnia. "Karmię pacjentów, choć nie wolno mi tego robić" Jest asystentką opiekunów i przeszła na miejscu 160-godzinne przeszkolenie. Zarabia 900 euro netto miesięcznie, pracuje na pół etatu. Jej zadaniem jest wychodzenie z podopiecznymi na spacery i rozmowy z nimi, nie czynności pielęgniarskie. Ale gdy w pobliżu nie ma pielęgniarzy, wskakuje w ich rolę. "Na pielęgniarza przypada tu czasem 17 podopiecznych. Kiedy jest potrzeba i ktoś musi zostać zaprowadzony do toalety, pomagasz" - mówi Simona. A jest tak prawie codziennie - to, jak pisze niemiecki portal, "praca na granicy nielegalności". Podobnie pracuje Erika, 45-letnia była ekspedientka z Polski. Choć formalnie jest zatrudniona jako asystentka opiekunów, często np. pomaga w pielęgnowaniu leżących pacjentów, choć nie wie, jak prawidłowo ich podnosić. Naśladuje kolegów pielęgniarzy. Jak mówi, zgłosiła się do tej pracy, bo chciała wnieść jakąś zmianę w codzienność starszych ludzi: "Ale, niestety, już tego nie robię. Często wychodzi tak, że rano tylko sprzątam albo smaruję bułki. Czasem karmię pacjentów, choć nie wolno mi tego robić, bo może dojść do zadławienia. Nie wiem, jak mam wtedy pomóc". Opr. Monika Margraf, Redakcja Polska Deutsche Welle